Przejdź do głównej zawartości

Overthinking


 

Chciałam kiedyś założyć oddzielne konto na Instagramie na zdjęcia budownictwa drewnianego: "Chatka Polska", "Chatka Porn", "Ciemnogród Vibe", coś w tym stylu. Ludzie mogliby też nadsyłać zdjęcia chatek ze swoich okolic. Zrodziłby się z tego projekt upamiętniający dziejącą się tu i teraz transformację polskiej wsi. Ale po dłuższym zastanowieniu się, zaczęło mi w tym projekcie dużo zgrzytać od strony intelektualnej:

  • Czy ja ze swoim dyletanckim podejściem do wszystkiego, za co się chwytam, jestem odpowiednim człowiekiem do stawiania siebie w roli kronikarki? Czy może przemawia teraz  przeze mnie moja niska samoocena, która powstrzymuje mnie od działania?
  • Czy ja jako ktoś wyalienowany z wiejskiej społeczności mogę z czystym sumieniem cykać te swoje fotki? Wszak teraz jestem tak naprawdę kimś z zewnątrz (nawet jeśli tu mieszkam cały czas); kimś, kto poddaje wieś swojemu spojrzeniu, selekcjonuje obrazki, ocenia, co jest malownicze, a co nie, itd. To nie jest neutralny proces.
  • Czy te pobieżnie robione instagramowe zdjęcia nie uprzedmiatawiają wsi, nie idealizują jej? Nie wpisują jej w jakiś tam estetyczny paradygmat późnego kapitalizmu? Czy nie karmiłabym siebie i swoich obserwujących retro produktem skrojonym pod trend na regionalizm i lokalność?
  • Czy w takim razie nie należałoby wyjść poza drewniane chatki, których zdjęcia tak uderzają w łatwe do zmonetyzowania romantyczno-nostalgiczne tony? Ceglane domki, stodoły i obory też zaczynają przemijać. Też są burzone, przebudowywane, wycofywane coraz bardziej z widoku, kiedy nowa, anonimowa zabudowa jak z katalogu Muratora wyrasta niczym grzyby po deszczu.
  • Czy nie przedstawiam sielankowej wizji polskiej wsi? To nie jest nic złego, że już nie mieszkamy w drewnianych chatkach z dachami z azbestu i ociepleniem ze trzciny. To znaczy, że awansowaliśmy jako społeczeństwo i jesteśmy w stanie pozwolić sobie na budowę domów o wyższym standardzie. Albo materiały budowlane stały się tańsze i ogólnodostępne, dunno.

 

***

 

W ogóle sama czynność łażenia po wsi jest z jednej strony czymś budującym tożsamość, a z drugiej strony czymś alienującym. Bo nie trzeba nachodzić się zbyt dużo, by zrozumieć, że inni nie szwędają się tak jak ja. Co po części napewno wynika z tego, że ja nie pracuję fizycznie. Większość bożego dnia spędzam siedząc na dupie przed komputerem. Muszę chodzić na te swoje dwudziestokilometrowe spacery, żeby nie ocipieć. 

Z każdego wymienionego kiwnięcia głową i ciekawskiego spojrzenia wyczytuję, co jest grane: moje bycie flâneuse wynika z uprzywilejowania. Może łażąc po wsi pielęgnuję swoją miejską tożsamość, a nie wiejską, jeśli to nie jest coś, co robią ludzie ze wsi? Bo ludzie ze wsi idą się wałęsać co najwyżej z okazji grzybobrania. Przez resztę roku ulice mam dla siebie, a lasy dzielę tylko z pilarzami. Można z tej reguły wyłączyć nastolatków, którzy jeżdżą po wsi coraz lepiej ubrani, coraz droższymi rowerami. Mają swoje ukryte miejsca schadzek. Ale ten ruch też ustaje w momencie, kiedy trafiają do techników i zawodówek.

Niemniej zazwyczaj po każdym takim spacerze odkrywam coś nowego. Ostatnio na przykład, że ziemie na Czarnoziemi są naprawdę w pizdu czarne. Nie było to dla mnie takie oczywiste. Na Czarnoziemi banalny, zupełnie niemalowniczy widok zaoranych pól to widok intrygujący, wręcz sensualny ma się ochotę wziąć grudkę tej gleby do ręki, rozkruszyć ją i powąchać. Wcale nie wydawało mi się to wtedy żenującą, filmową kliszą. Przechodząc drogą wojewódzką nr 812 z Czarnoziemi z powrotem do Krupego, widzi się, jak jest ukształtowany teren całego regionu. To też nie jest dla mnie takie oczywiste, że nie żyjemy na nizinie, bo przez większość swojego życia doświadczałam Krupe i okolice jako coś płaskiego.

Mimo tego chodzenie drogą wojewódzką jest najmniej przyjemne, bo to nie jest droga dla mnie, to nie jest droga dla lekkoduchów bez prawa jazdy. Samochody i ciężarówki spychają mnie co chwila na żużlowe pobocze. Uderzenie powietrza po każdym wymijającym mnie tirze sypie mi piach w oczy. Idę z włączoną latarką w telefonie, ale i tak się stresuję tym, że mogę być niewidoczna. Z ulgą schodzę na polną ścieżkę, która prowadzi mnie prosto do domu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bycie w wódzie

Był 18 lipca, poniedziałek. Trzeci dzień jego, jak się wkrótce okaże, ostatniego ciągu alkoholowego. Pił wtedy już tylko czystą wódkę, to nie była już Tatra . Większość dnia chodził ledwo przytomny. Nasze jasne, nowobogackie mieszkanie na Dworskiej znowu przeistaczało się w duszną melinę. Ktoś, kto nie żył pod jednym dachem z alkoholikiem chyba nie zrozumie do końca, jaka atmosfera panuje w takim domu. Trudno jest adekwatnie odwzorować to połączenie bezsilności, obrzydzenia i rozpaczy.  Nie było nic gorszego niż przebywanie z Filipem na 34m², kiedy był w ciągu. Ten jego bełkot i chwianie się na nogach. Kiepy na narzucie z Zara Home, kiedy był już tak pijany, że nie trafiał w popielniczkę. Rozlana wódka na podłodze, kiedy nie trafiał już do szklanki. Ten przeszywający dźwięk wódki lanej do szklanki, lepkiej, niezmienianej od kilku dni. Nie bawił się już w kieliszki i mycie naczyń. Dźwięk lanej wódki rano, wieczorem, w nocy. Budzenie się do tego dźwięku zza ściany, kiedy Fili...

Zagłada Królestwa Blupów

Niedziela, 31 lipca 2022, Kraków. Kilka dni po śmierci Filipa, kilka dni przed jego pogrzebem. Nie miałam nic do zrobienia, a to mnie trzymało ostatnio w ryzach – załatwianie spraw. Zapierdol, nie było miejsca w grafiku na rozklejenie się. Było mieszkanie do opróżnienia, klepsydry do rozwieszenia, znajomi Filipa do powiadomienia, wieniec do zamówienia w kwiaciarni, rozwiązywanie umowy na internet, kupowanie ubrań na pogrzeb, zeznania na komendzie. Owszem, budziłam się rano z płaczem, ale potem brałam się w garść i leciałam ogarniać rzeczy. Dopóki nie przyszła niedziela i nie było niczego do załatwienia. Ryzykowna sytuacja. Co można robić w niedzielę? Można leżeć na kanapie i łkać, dopóki zaufana przyjaciółka nie poratuje cię swoimi zapasami Xanaxu. Ja wolałam zapierdalać jak nieczłowiek , byle nie myśleć. Więc żeby mieć jakiś cel do odhaczenia tego dnia, wpadłam na pomysł, że zrobię sobie tatuaż. W tym samym studiu na Szewskiej, w oficynie na obskurnym podwórku, gdzie Filip zrobi...

Mobilność

Kolejny dzień pozwalam sobie na bycie maksymalnie zdekoncentrowaną, choć powinnam teraz zakuwać na egzamin z lektoratu. Sama już siebie nie rozumiem. Jest ze mną źle? Czy może to, co mnie dopadło – niemoc i rozkojarzenie – jest normalne i powszechne w tej dobie pandemicznej? Może za dużo rozmyślam, a powinnam po prostu zęby zacisnąć i przez to przebrnąć? Chociaż zęby mocno są już starte i zniszczone, niedługo nie będę miała czego zaciskać. Bruksizm jest chorobą-metaforą.  Co najmniej kilka opcji do rozważenia: a) Na wsi przestało mi zależeć na wykształceniu, przyszłości i mojej miejskiej, inteligenckiej tożsamości. Dlatego sobie odpuszczam tuż przed finałem studiów, dlatego nie potrafię się zmotywować.  b) Popadłam w apatię albo anhedonię; nie jest ze mną aż tak dobrze, jak mi się wydaje.  c) Nie wytrzymuję stresu i zamarzam jak jaszczurka, zamiast docisnąć gazu z tym wszystkim i mieć z głowy Uniwersytet Jagielloński. d) Nie stoję pod ścianą, nie ma naglącej zewnętrzne...