Wróciłam na Krupe w sobotę wieczorem. Dopiero w niedzielę po południu wyglądając przez okno, zauważyłam, że coś tu nie gra, z przestrzenią coś jest nie tak, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Jakoś pusto i cicho, śpiewu ptaków mało. Jakoś zbyt jasno i podwórko sąsiada zbyt dobrze widać. Chociaż, trzeba to przyznać, lasu na drugim planie jest więcej, a nawet maciupeńki kawałek łąki skądś się wyłonił. Coś jest nie tak.
Różne są rodzaje ślepoty. Naprawdę można patrzeć i niczego nie widzieć. Przebiegłe bestie z tych naszych mózgów. Tyle mi to zajęło!
No przecież, nie ma jarzębiny.
Ale jak to?! Gdzie się podziała jarzębina?!
🌳🌳🌳
Mieliśmy kiedyś dużo drzew: rząd mirabelek przy podjeździe i jeszcze jedną za oknem od kuchni; była na niej huśtawka, gdzie śpiewałam zmyślone piosenki po zmyślonym angielsku, kiedy wydawało mi się, że nikt mnie nie słyszy. Na podwórku była potężna i przerażająca topola (chyba), po której uwielbiałam zagrabiać liście w ogromne sterty, takie jak z filmów – jedna z najlepszych jesiennych rozrywek. Naprzeciwko domu, przy ulicy, rosła kolejna ogromna topola, punkt orientacyjny dla całej wsi. A za topolą mieliśmy jeszcze sad ze śliwami, gruszami, wiśniami i jabłoniami. Jabłek było tyle, że woziliśmy je na skup – druga z najlepszych jesiennych rozrywek.
Wszystkie te drzewa poszły pod topór z mniej czy bardziej głupich powodów, które wtedy wydawały się szczytem zdrowego rozsądku. Tylko ta jarzębina przetrwała pragmatyzm moich rodziców. Latem nie mogłam się doczekać aż będzie można robić korale. Początek nowego etapu mojego dorastania można mierzyć momentem, w którym jarzębina przestała mnie ekscytować.
Którejś zimowej nocy w sterczący kikut po topoli przy ulicy wpieprzyli się samochodem pijani dyskotekowicze z Ostrowa, a ja pamiętam z tego dramatycznego wydarzenia tylko niebieskie, stroboskopowe światła ambulansu odbijające się w śniegu.
🌳🌳🌳
Jarzębina ponoć została pokonana przez burzę, choć trudno jest mi w to uwierzyć. Rosła od kiedy pamiętam. Jakieś choinki, tuje i inne drzewka ogrodowe – te się nie liczą, to nie są drzewa z prawdziwego zdarzenia, z czasów mojego dzieciństwa, które zasadzili moi dziadkowie, albo nawet pradziadkowie (nie wiem, dotychczas korzenie nie interesowały mnie na tyle, by się o nie wypytywać).
Drzewa, które dawały cień, owoce i miejsca do zabawy. Drzewa, które nigdy nie robiły nic poza dawaniem. Może czasami muszą się poddać?
I nawet tak fortunnie położyło tę jarzębinę, że obyło się bez żadnych strat. A mogło być po samochodzie, gdyby Sandra tam zaparkowała. I nawet dobrze wyszło, bo akurat sąsiad stawia nowy płot, a tak to by przeszkadzała.
Widać las i kawałek łąki, nie ma co przeżywać.
Komentarze
Prześlij komentarz