Nie zdarza się często by powieść z gatunku eco-fiction
wygrywała prestiżową nagrodę, dlatego Pulitzer dla The Overstory cieszy.
Świadczy to o wzroście świadomości ekologicznej społeczeństwa i równoległym
wyjściu tegoż gatunku z szufladki prozy dla świrów i hipisów. Jest to przejaw
zwrotu ekologicznego, który staje się coraz bardziej istotnym trendem w
literaturze. Przypuszczam, że będzie to trend dość stabilny, przynajmniej tak
długo jak będą istniały stabilne warunki do pisania – wszak za kilkadziesiąt
lat może nie będzie już czasu na literaturę i inne humanistyczne dyrdymały. No
ale na razie czas jest albo łudzimy się, że jest. A taka już z nas cywilizacja,
że wszystko musimy przemielić przez maszynkę logosfery, nawet nasz własny
upadek. Richard Powers dorzuca do tej maszynki kilkaset stron bardzo ambitnej powieści.
Kryzys środowiskowy jest szczególnie skomplikowany, ale też
fascynujący, bo podważa status quo i rozwija się w slow motion. Można na jego
bazie dużo wyprodukować. Nawet w Polsce z kolejnymi falami powodziowymi i
falami upałów staje się coraz bardziej namacalny i przebija się do publicznego
dyskursu. Tak więc popularność eco-fiction będzie tylko rosła. Nie ma bardziej
przyszłościowego gatunku literackiego w tym niezbyt przyszłościowym świecie,
dlatego warto się nim zainteresować.
W moim przypadku zainteresowanie środowiskiem wynikło dość
płynnie z wcześniejszego szperania w temacie przestrzeni na etapie pisania
pracy licencjackiej. Jak się okazuje, ze zwrotu przestrzennego niedaleko jest
do zwrotu ekologicznego. Ostatnio na polskim rynku ładnie to obrazuje działalność Filipa Springera na łamach Pisma i Miesięcznika Znak – autor znany z pisania o mieście i architekturze przerzucił się na ekologię. Ja też będę w
tym temacie działać na swój sposób, choć pisanie esejów o książkach w tym
szczególnym czasie jawi mi się dość często jako mało ekscytująca forma hedonizmu.
To tak...
The Overstory to książka o drzewach i książka-drzewo.
Jej struktura podzielona jest na cztery części: „Korzenie”, „Pień”, „Korona” i
„Nasiona” (o ile tak zostaną one przetłumaczone przez Michała Kłobukowskiego w polskim wydaniu, które ma się pojawić w przyszłym roku w katalogu Wydawnictwa W.A.B.). Na „Korzenie” składa się osiem historii rozpoczynających się w
różnych momentach i różnych miejscach, które następnie splatają się w „Pniu”. Można
kwestionować czy jest to udany zabieg – historie Brinkmanów i Neelay’a Mehty
biegną oddzielnie, a historia Olivii Vandergriff jest krótsza od pozostałych. Ja
nie widzę w tym problemu, w końcu nasze tradycyjne wyobrażenie drzewa nie
zawsze przystaje do rzeczywistości. Punktem kulminacyjnym są protesty podczas tzw. Redwood Summer w Kalifornii w latach 90., podczas których aktywiści usiłowali powstrzymać wycinkę lasów pierwotnych, a szczególnie rosnących w nich sekwoi. (To tak jakby w Polsce wycięto w pień Puszczę Białowieską; bardzo niechlubna karta w historii Stanów Zjednoczonych). Równocześnie The Overstory rozwija się nie tylko wzdłuż, ale
też wszerz, na wzór słojów drzewa: można interpretować zdarzenia na
przestrzeni dziesiątek lat, na które powieść się rozciąga jako
ciągle nadbudowywana tkanka. W ten sposób The
Overstory staje się zapisem przygód i przemian pewnego dość
luźno powiązanego kolektywu działającego w sieci nieoczywistych zależności.
Bohaterów jest dziewięć. Taka mnogość jest o tyle korzystna,
że pozwala Powersowi na kompleksowe potraktowanie tematu ochrony natury: mamy
perspektywy psychologiczną, prawną, artystyczną, literacką i biologiczną,
perspektywy programisty i żołnierza, aktywistów jak i zwykłych
niezaangażowanych politycznie mieszkańców przedmieścia. Wszystkie głosy są ze
sobą mniej więcej zbieżne: niemal każda postać przechodzi ekologiczne nawrócenie,
które sprowadza ją na jasną stronę księżyca. Ale, oczywiście, po tej jasnej
stronie nie zawsze wszystko jest jasne, co jest ukazane w części „Korona”,
gdzie drogi bohaterów zaczynają się rozgałęziać.
Można czytać The Overstory jako powieść filozoficzną
na temat enwironmentalizmu. Niestety, jak to często w takich powieściach bywa,
postacie nie są arcydziełami charakteryzacji – mają przede wszystkim reprezentować
różne idee i perspektywy. Ray Brinkman, były prawnik, całkowicie sparaliżowany
po udarze doznanym w zaskakująco młodym wieku, spędza resztę swojego życia na
obserwowaniu drzewa za oknem i sam zaczyna drzewo przypominać. Jego żona, Dorothy Cazaly, próbuje odnaleźć się w tej sytuacji. Douglas
Pavlicek, uczestnik eksperymentu stanfordzkiego i żołnierz amerykańskiego
lotnictwa w wojnie wietnamskiej, jako weteran zajmuje się odnawianiem lasów w
miejscach masowych wycinek (co okazuje się mieć nie tylko pozytywne efekty, mimo
zdroworozsądkowych założeń). Postać Patricii Westerford – inspirowana trochę
działalnością Petera Wohllebena, trochę Jamesa Hansena – wprowadza wątki
metatekstualne i smaczki ze środowiska akademickiego. Adam Appich zarysowuje
podstawowe mechanizmy psychologiczne stojące za obecnym kryzysem. Olivia Vandegriff studiuje matematykę ubezpieczeniową, Nicholas Hoel
jest ekologicznym Banksym, a na postać Neelay’a Mehty mogą się ucieszyć fani Cywilizacji
Sida Meiera.
Jest to wszystko bardzo interesujące, ale jednak Powersowi
średnio idzie pisanie o sprawach czysto ludzkich, o tkance codziennego życia,
która dopiero później twardnieje i staje się materią nieożywioną. Może to być
po części efekt zmęczenia ludzkimi historiami i chęci napisania powieści
ekocentrycznej, która nie musiałaby się skupiać na czyichś przeżyciach i wewnętrznych stanach – takiej literatury mamy mnóstwo. Nie tłumaczy to jednak tego, że dialogi w The Overstory są
często drętwe i równie dobrze mogłoby ich nie być. Poza tym, mamy tyle postaci,
a większość z nich zdaje się mówić w ten sam sposób, nieważne czy to jest były żołnierz czy nauczycielka akademicka. Wyjątkiem jest imigrant z
Chin, który nigdy nie opanował angielskiej składni. Wprowadzanie kolorytu
językowego albo Powersowi nie wychodzi, albo nawet nie próbował go wprowadzać. Przez co wszystkie te postaci mogą się ze sobą zlewać podczas lektury, można zapomnieć kto był kim.
Czasami miałam wrażenie, że postaci ludzkie są tutaj w ogóle
dołożone z zewnątrz, bo najbardziej ekscytujące są jednak ciekawostki z życia
lasów i drzew, na poły magicznych i ludzkich istot. Zazwyczaj przejmowałabym
się zgubnym antropocentryzmem przebijającym z antropomorfizacji, ale Powers
zatkał mi usta, tak zachwycające są te jego drzewa w The Overstory.
Czasami są wrażliwe, a czasami mają mordercze zamiary; bywają antyspołeczne jak
i towarzyskie. Nie pamiętamy ich nazw i ich nie rozpoznajemy, mogłyby uznać, że
łaski bez – w końcu my i tak przeminiemy, ale nie, w świecie przedstawionym The
Overstory drzewa starają się jeszcze pobudzić ludzkość do działania.
Niezaprzeczalnie mój zachwyt ma wiele wspólnego z faktem, że
podzielam lewacką wrażliwość Powersa. Opisy korzennego państwa opiekuńczego i
sieci ponadgatunkowych więzi nad wyraz mnie zauroczyły, inaczej być nie mogło.
Jednak nawet mnie irytuje dychotomiczny podział na dobrych obrońców natury i
złych kapitalistów u podstaw całej narracji. Są pobieżne szare maźnięcia w tym
czarno-białym pejzażu, ekolodzy popełniają błędy i kapitaliści mają ludzkie
odruchy. Pomimo tego i tak od początku wiemy po czyjej stronie Powers stoi –
choćby z tego powodu, że kapitalizm często nie ma w tej książce żywej, ludzkiej
twarzy, tylko jest metonimicznie reprezentowany np. przez harvestery. Można by
było argumentować, że takie uproszczenie uzasadnia struktura powieści – jest to
w końcu historia jednego drzewa, a nie lasu, czy też powieść faworyzująca konkretny
nurt filozoficzny; wcale nie musi być wiwisekcją celującą w przedstawienie
totalnego obrazu naszego kłopotliwego położenia – najprawdopodobniej i tak jest
to niemożliwe. Mimo wszystko, jakoś mi to doskwiera, bo nie brakowało mi wiele
do poczucia sytości.
Można by było również czytać tę książkę jak rozbudowaną
przypowieść, by się uporać z jej schematycznością. Może nawet tak trzeba, bo
religijnych aluzji znajduje się w niej sporo. To przejście z ciemnej na jasną, ekologiczną
stronę jest opisywane językiem religijnego nawrócenia, szczególnie metaforami
odnoszącymi się do zmysłu wzroku, w stylu „byłem ślepy, a teraz widzę”. Ale nie
ma tam nigdzie żadnego boga, który przypominałby człowieka, a najlepiej faceta
z siwą brodą. Człowiek jest w The Overstory malutki. Za to ścinane drzewa
padają na ziemię jak obalone bóstwa. Co ważne, nie jako transcendentalne
reprezentacje wyższego porządku zaprojektowanego przez jednostkowego stwórcę – w
The Overstory drzewa istnieją niezależnie od ludzkich wyobrażeń o świecie. Nikt
nie patrzy tam na sekwoję i nie myśli sobie „ten Bóg to się znał na dizajnie”.
Dobrze też, że Powers rezygnuje z eschatologicznych motywów i nie fetyszyzuje
apokalipsy, nie straszy końcem świata, nie robi z niego ładnego spektaklu, bo taka narracja jest nie dość że irytująca, to jeszcze podejrzana i
nieefektywna.
Z minusów: znajdzie
się w tej książce kilka niezbyt przekonywujących fragmentów, które, jak podejrzewam,
miały wskrzesić na ogół niezbyt wartką akcję. Zupełnie niepotrzebnie, bo niespieszne momenty, w przeciwieństwie do Tomasza Organka, wychodzą Powersowi znacznie lepiej, ciekawiej i wcale
się nie dłużą; efektywnie podkreślają postwzrostowy przekaz: slow is the new
fast. To jest powieść służąca raczej kontemplacji niż dostarczaniu
czytelnikowi dreszczyku emocji, więc jest też skonstruowana w taki
sposób, by narracja nie pędziła do przodu od jednego wydarzenia do
drugiego. I tego należało się trzymać, moim zdaniem.
Komentarze
Prześlij komentarz