Omawialiśmy na jednych zajęciach fragmenty The Lives of Animals (1999) J. M. Coetzeego. Omawialiśmy je jako przykład nowoczesnej literatury par excellence. Chodzi m.in. o zatarcie granicy między fikcją a rzeczywistością.
Bohaterką noweli jest Elizabeth Costello, słynna australijska pisarka, która na stare lata angażuje się w temat ochrony praw zwierząt. Przybywa na Appleton College w Massachusetts, gdzie jej syn, John, pracuje jako adiunkt. Zaproszono ją, by wygłosiła serię gościnnych wykładów i poprowadziła zajęcia z zakresu animal studies. John zajmuje się fizyką i astronomią, więc obszar działalności jego matki jest mu dość odległy. Co tu owijać w bawełnę: humanistyczne animal studies wydają się dość niepoważne wobec nauk przyrodniczych. John mierzy się również z pewnym dyskomfortem w związku z wizytą jego matki, gdyż wśród jego uczonych kolegów krąży opinia, jakoby Elizabeth trochę się odkleiła. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że wejdzie na aulę i palnie coś, co ich jedynie w tym przekonaniu utwierdzi. Czyli trochę przypał, mamusia przyjedzie i go ośmieszy.
Poglądy Coetzeego w sprawie zwierząt są w dużej mierze zbieżne z poglądami Costello. Ale wkłada w jej usta również twierdzenia, które mogą uchodzić za radykalne bądź kontrowersyjne i których być może sam by nie wypowiedział. Można się więc zastanawiać, jaką funkcję Costello sprawuje w tym wszystkim i co Coetzee chciał osiągnąć poprzez sfabularyzowanie swoich wykładów.
Très post-moderne, jak żartuje córka Petera Singera w tekście będącym jego reakcją na nowelę. Bo na treść The Lives of Animals składają się również dodatkowe teksty postaci ze świata nauki, filozofii i krytyki literackiej. Czyli książka zawiera nowelę Coetzeego + cudze reakcje na nowelę.
Najważniejszym tematem The Lives of Animals jest oczywiście to, jak ludzkość traktuje zwierzęta. Ale jestem skłonna stwierdzić, że mamy do czynienia również z satyrą na współczesną akademię, a przynajmniej ja wyczuwam w tej noweli gorycz. Obraz akademii, jaki wyłania się z narracji Coetzeego, to obraz środowiska, dla którego:
- rozwijanie kariery jest ważniejsze niż rozwijanie wiedzy;
- dyskusja ma więcej z retorycznej bitwy na przeciąganie liny niż z dialektyki;
- uczelnia i tak nie jest żadną intelektualną areną, bo agon przenosi się do restauracji, na zamknięte bankiety, wystawne kolacje pokonferencyjne.
A
przede wszystkim akademia jest ukazana jako środowisko, które
wykorzystuje swoją wiedzę, by podtrzymywać i racjonalizować status quo – w tym przypadku konkretnie przemoc wobec zwierząt, uzasadnianą w wysoce przeintelektualizowany sposób ich brakiem rozumności.
Elizabeth Costello ma nikłe szanse choćby nawet nadszarpnąć zastany porządek. Stając przed pulpitem, poddaje się obowiązującym na uczelni standardom: musi się wpisać w jakiś framework, przemówić językiem akademii. I tak oto rozmydla się rzeczywiste cierpienie zwierząt gdzieś tam, poza kampusem, na obrzeżach miasta, w fermach, hodowlach i rzeźniach. Temat się rozmydla, bo sprzeciw wobec cierpienia zwierząt należy ubrać w przekonujące, logiczne, wyrafinowane argumenty, które byłyby atrakcyjne dla wykształconej publiki zebranej na auli. Wykład na temat cierpienia zwierząt musi być idealnie skrojonym produktem, food for thought dla konsumentów wiedzy, podanym w przyswajalnej dla nich formie, według ich oczekiwań.
Przemówienie Costello zostaje w książce przedstawione trochę jak monolog bohatera tragedii, z sarkastycznymi docinkami chóru usadowionego na auli. W sumie Costello jest trochę postacią tragiczną: wdaje się w konflikt z reprezentantami kilkusetletnich tradycji intelektualnych, co prowadzi do niechybnej klęski, bo nikogo nie przekona, tylko się ośmieszy. Ciąży nad nią fatum: aktywistyczne poczucie powinności w walce o prawa zwierząt, które popycha ją do podejmowania tej nierównej walki o odbetonowanie racjonalistycznych umysłów. Costello przyjeżdża na uczelnię, świątynię racjonalizmu, by wykładać o tym, że racjonalizm jest przereklamowaną ideologią. Została ona ukuta przez Kartezjusza i innych oświeceniowych myślicieli po to, by w egocentryczny i interesowny sposób wywyższyć myślenie, wręcz myślenie sfetyszyzować. A to wywyższenie myślenia służy następnie między innymi uzasadnianiu dominacji myślących nad niemyślącymi, gdzie niemyślących traktuje się jako nic więcej niż biologiczne automaty egzystujące w bezmyślnej próżni.
Innymi słowy, wykład Costello opiera się na założeniu, że ludzka zdolność myślenia i samoświadomość nie usprawiedliwiają eksploatacji zwierząt; że jest to przestarzały, oświeceniowy paradygmat. Obecnie to nie jest jakaś niesamowicie szokująca teoria, bo na humanistycznych kierunkach myśl posthumanistyczna – podważająca antropocentryczne założenia tradycyjnego, oświeceniowego humanizmu – jest, powiedziałabym, dość trendy. No ale w latach dziewięćdziesiątych, kiedy The Lives of Animals zostało wydane i kiedy J. M. Coetzee wygłaszał swoje posthumanistyczne wykłady na Princeton, klimat na uczelniach mógł nie być jeszcze ku temu aż tak przychylny. Może dlatego Costello jest ukazana jako postać tragiczna, osaczona i osamotniona. A może Coetzee wytwarza sztuczny konflikt "humanistyczna akademia vs. posthumanistyczna Costello" na potrzeby fikcji? Nie wydaje mi się.
Nawet tekst wspomnianego już Petera Singera, czołowego filozofa-wegetarianina, jest wobec Costello krytyczny i nieprzychylny. Krytyczny wobec Costello jako fikcyjnej postaci, którą Coetzee się wysługuje, by stworzyć bezpieczny dystans między sobą, a odważnymi tezami wysuniętymi w jej wykładach. Ale Singer krytykuje też samą merytorykę wykładów, bo rzeczywiście niektóre argumenty przedstawiane przez Costello są nieprzekonujące. Twierdzi choćby, że jako pisarka, dzięki sile swojej empatii i wyobraźni, jest w stanie w pełni zrozumieć zupełnie obcą jej istotę – np. nietoperza – co miałoby udowadniać, że nie ma granic międzygatunkowej solidarności. Kryje się tu założenie, że rzeczywistość jest w pełni przezroczysta i że nie istnieją żadne bariery poznawcze, co jest moim zdaniem dość naiwne. Ale też podszyte antropomorfizacją i aroganckie, bo taki tok myślenia podważa autonomiczność innych bytów – stają się obiektami, które można sobie dowolnie rozpracować połączonymi siłami ludzkiego rozumu i wrażliwości.
Z drugiej strony, kontrargumenty Singera są dla mnie jeszcze bardziej odpychające. Zakłada choćby, że w porządku jest wartościować różne gatunki na tej planecie. Śmierć psa jest mniejszą stratą od śmierci człowieka, tak jak wylanie do zlewu butelki mleka sojowego jest mniejszą stratą niż wylanie butelki drogiego alkoholu. Tylko, że przyjmujemy w tej ocenie wartości antropocentryczną perspektywę: dla człowieka alkohol jest cenniejszy, ale może jakaś inna, nie-ludzka istota, która nie ma zwyczaju się upijać, bardziej żałowałaby wartości odżywczej mleka, którym mogłaby się nakarmić? W ogóle sytuacja, w której przypisujemy innym istotom wartość, stawia nas w niemal boskiej, dominującej pozycji wyższości nad mechanistyczną, nierozumną naturą. Na jakiej podstawie dajemy sobie przyzwolenie na wycenianie tego, czyje życie jest bardziej wartościowe, a czyje mniej? Zdaje się, że znowu legitymizuje takie zachowanie pozycja intelektualnej wyższości nad innymi istotami. Czyli znowu ten Kartezjusz i fetyszyzacja myślenia, stawianie rozumu w centrum wszechświata. Kryteria oceny również odzwierciedlają nasze antropocentryczne interesy. Znowu, wydaje mi się takie podejście dość aroganckie, już poza tym, że przypisywanie wartości życiu śmierdzi trochę wolnym rynkiem.*
ALE, właśnie ulegam tutaj mechanizmowi skłaniającemu mnie do rozmyślania nad wartością argumentów zamiast nad cierpieniem zwierząt, które to cierpienie w międzyczasie znika z pola widzenia. Reakcja Singera na tekst Coetzeego polega na tym, że facet wdaje się w literacko-akademicką gównoburzę, produkuje ripostę w postaci sfabularyzowanego eseju i czerpie z tego intelektualną przyjemność. W taki sposób to odebrałam: Singer snuje abstrakcyjne rozważania o zwierzęcej podmiotowości dla swojej czystej intelektualnej satysfakcji. W pewnym sensie cierpienie zwierząt jest nam potrzebne, żeby akademia mogła sobie pięknie, satysfakcjonująco rozumować i publikować treści na temat cierpienia zwierząt.
Na zajęciach (tych, w których ja uczestniczę, w realnym świecie, w wirtualnej przestrzeni MS Teams) skutecznie od cierpienia zwierząt odciągnęło uwagę użycie przez Costello porównania hodowli przemysłowej do nazistowskich obozów zagłady. Zaczęły się dywagacje na temat tego, czy jest to porównanie uzasadnione: może nie powinno się porównywać kapitalistycznej eksploatacji zwierząt do planowej eksterminacji Żydów, bo to są dwa różne rodzaje cierpienia? W domyśle tym zniesmaczonym studentom chodziło o to, że ludzkie cierpienie jest ważniejsze od cierpienia zwierząt i że takie porównanie ludziom uwłacza, tylko nikt nie miał odwagi przyznać się do takiego myślenia.
Niedługo potem jakoś tak się złożyło, że w moim feedzie pojawił się kontrowersyjny cytat jeszcze innego Singera – Isaaca Bashevisa Singera – o życiu zwierząt będącym "wieczną Treblinką". Cytat żydowskiego pisarza został wrzucony przez pej Filozofia tak bardzo. Rozpętała się w komentarzach mini wersja The Lives of Animals, gównoburza ludzi uczonych. Nie wzięłam udziału ani w uczelnianej dyskusji na MS Teams ani w dyskusji na FB, bo mi się już nie chce. Kiedyś mi się chciało.
Costello na samym początku wykładu sygnalizuje, że nie zamierza zniżać się do przywoływania makabrycznych scen z rzeźni, bo to byłby tani chwyt, ale zaznacza, że musimy mieć te makabryczne sceny gdzieś z tyłu głowy i o nich pamiętać. To jest absolutnie pojebane. Costello jest świadoma tego, że odwoływanie się do realnego cierpienia zwierząt byłoby uznane za tani chwyt, niemal tak tani jak mięso w plastikowym pudełku z najbliższego supermarketu. Jest świadoma, że mówienie o strachu świni idącej na rzeź stało się retoryczną zagrywką. Ukryte nagrania z hodowli są tanim materiałem dla ludzi podatnych na emocjonalny wpływ. Więc skoro to jest tanie, w złym guście, skoro uodporniliśmy się moralnie i emocjonalnie na wizje groteskowego horroru, jakim jest hodowla przemysłowa, to teraz rolą aktywizmu jest podejście społeczeństwa od strony intelektualnej, od strony arystotelesowskiego logos. Teraz obrońcy praw zwierząt muszą przemówić nam do rozumu, jeśli przemawianie do człowieczeństwa nie pomaga. Nosz ja pierdolę. Nie chciałabym być na miejscu Costello.
______________
Komentarze
Prześlij komentarz