Pierwsza powieść Olgi Tokarczuk za mną. Przyznaję, że po przeczytaniu ostrego pojazdu po naszej Noblistce na łamach Praktyki Teoretycznej nie byłam nastawiona wobec niej zbyt przychylnie (najpierw czytam krytykę, a dopiero później zapoznaję się z twórczością krytykowanej – wiem, wiem… mea culpa). Ogólnie dostaje się jej od Pawła Kaczmarskiego i Łukasza Żurka za oderwanie od rzeczywistości, a szczególnie za przemilczanie politycznego wymiaru obecnego kryzysu epidemiologicznego. Tokarczuk zdejmuje z systemu, w którym żyjemy, niewygodną odpowiedzialność za eskalację światowego kryzysu i przerzuca ją na jakiś wydumany poziom metafizyczny, gdzie jesteśmy co najwyżej przez coś „testowani”.
W Prowadź swój pług przez kości umarłych brzydkie słowo na „K” również nie pada ani razu, o ile dobrze pamiętam, jakby narratorka nie rozpoznawała lub nie chciała rozpoznać kapitalistycznych mechanizmów, stojących za wszystkimi problemami, które porusza. Uprzedmiotowienie zwierząt, instrumentalne traktowanie natury jako taniego źródła zasobów, wyalienowanie z natury – to są schematy, które tak naprawdę leżą u podstaw kapitalizmu. Olga Tokarczuk ewidentnie nie chce odstraszać czytelników nazywaniem rzeczy po imieniu (choć w przypadku rozbudowanych fragmentów o astrologii i sztuce stawiania horoskopów podejmuje ryzyko, nie obawia się, że straci posłuch, że ludzie ją wyśmieją). Ja jak na razie powstrzymam się od wydania wyroku na nieco wypłukaną z konkretów retorykę noblistki (choć, jak można się domyślić, raczej mi taka retoryka nie pasi).
Wcale nie jestem też znowu taka pewna, czy mam żelazne podstawy
do posądzania Tokarczuk o asekuranckie wycofanie. W Prowadź swój pług przez
kości umarłych zdarzają się momenty, w których pisze odważnie. Choćby nawet te wspomniane
wcześniej fragmenty o astrologii mogą być jako odważne interpretowane. Jestem
pewna, że większość czytelników musiała podejść do nich co najmniej sceptycznie.
Pomimo tego, co może nam się wydawać, kiedy przyglądamy się w Polsce rosnącemu
gronu zwolenników szurskich teorii, śmiem stwierdzić, że oświeceniowy
racjonalizm nadal jest naszemu społeczeństwu bliski i mimo wszystko ma dominującą pozycję w naszej
kulturze. Co przejawia się tym, że kiedy słyszymy o nieubłaganych
determinizmach zrodzonych z konkretnych pozycji planet, to zbywamy
owe rewelacje jako hippisowskie, newage’owe bajdurzenie.
Tokarczuk o tym wie i gra tą świadomością w swojej powieści.
Nie tylko wewnątrz narracji Janina Duszejko musi zderzać się co raz z niechęcią
racjonalistycznego społeczeństwa, które rości sobie prawo do decydowania co jest normalne, a co nie, nie zważając na swoje własne zaślepienie; Tokarczuk musi
zderzać się z taką samą niechęcią czytelników. Dlatego przy lekturze Prowadź
swój pług przez kości umarłych starałam się swoją niechęć do astrologii potulnie odłożyć
na bok. Nie można mi zarzucić braku dobrej woli. Koniec końców stwierdzam
jednak, że horoskopy i astrologia dalej nic mnie nie obchodzą i wolałabym, gdyby Tokarczuk podejmowała ryzyko zniechęcenia czytelnika jednak na polu otwartego pisania o źródłach przemocy wobec zwierząt.
Są jednak zalety wykorzystania wiedzy astrologicznej w tej powieści: służy osadzeniu akcji powieści w jakimś szerszym, kosmicznym kontekście. Dzięki temu osłabiona zostaje domyślnie antropocentryczna, dominująca pozycja człowieka w świecie. Czytelnik musi rozważyć przynajmniej możliwość bycia podporządkowanym i biosferze i ruchom planet. A taka możliwość czyni czytelnika „ot, kawałkiem materii” czy „kruchym bytem”, jakby to nieco pretensjonalnie, lecz trafnie ujęła sama Tokarczuk.
Jako odważne może być też odczytywane wykorzystanie przez Tokarczuk kontrowersyjnego porównania przemysłowego chowu zwierząt do Holokaustu. Pada ono w charyzmatycznym pro-zwierzęcym rancie Duszejko na komisariacie policji, gdzie traktuje się ją jak wariatkę. Być może Tokarczuk wykorzystuje ten rant do wyłożenia swoich poglądów za bezpiecznym pośrednictwem skonstruowanej przez siebie narratorki. Nie wybrzmiewa jednak to porównanie do Holokaustu aż tak doniośle, jak by mogło wybrzmieć już właśnie przez sam fakt, że jest zapośredniczone. Jego sile (moim zdaniem) umniejsza niestety również to, że zostaje wypowiedziane przez Duszejko pod wpływem stresu i silnych emocji. Nie jestem więc w stanie stwierdzić, czy to element charakteryzacji postaci – czy Tokarczuk wkłada w jej usta ryzykowne tezy, żeby pokazać jak Duszejko potrafi być radykalna w swoim gniewie – czy Tokarczuk rzeczywiście sama by się pod nimi podpisała, pod tym Holokaustem (ja bym to zrobiła na jej miejscu, bo groteskowa tragedia zwierząt, na którą przymykamy oko i którą racjonalizujemy, nie jest czymś mniej istotnym niż ludzkie tragedie z przeszłości. Here, I said it).
[SPOILER ALERT]
Ja najwięcej odwagi widzę w zbudowaniu przez Tokarczuk postaci niebanalnej i transgresywnej. Nie spodziewałam się, że czymś mnie ta powieść zaskoczy, a tu proszę. Duszejko – postać w stylu tej fajnej, ekscentrycznej cioci, którą każdy chciałby mieć – okazuje się być ciocią problematyczną. Tak jak w znanym wierszu Williama Blake’a problemem natury filozoficznej jest możliwość stworzenia przez Boga i niewinnego baranka (czy jagnięcia, w zależności od tłumaczenia) i groźnego tygrysa, tak czytelnik ma do rozważenia naturę postaci Duszejko, w której mieszczą się identyczne sprzeczności. W skrócie mierzymy się z konfliktem moralnym pt. „co kiedy ktoś, z kim sympatyzujemy okazuje się być zbrodniarzem, a ponadto, w głębi duszy przyklaskujemy zbrodni, rozumiemy jej motywacje?”.
Sprawy nie ułatwia fakt, że Tokarczuk zdaje się nie stawać po tej stronie, po której normy społeczne by wymagały żeby stanęła. Duszejko nie spotyka Kara, tak jak Kara spotkała myśliwych (z jej własnej ręki). Morderstwa uchodzą jej na sucho. Tokarczuk nie potępia jej w żaden sposób. Może Dolegliwości, z którymi Duszejko się użera są buntem jej ciała przeciw morderstwom, które popełniła, ale to raczej moje myślenie życzeniowe. Bez owijania w bawełnę: Duszejko jest zieloną ekstremistką, eko-terrorystką z prawdziwego zdarzenia, a Tokarczuk wynagradza ją za to w sumie spokojną starością.
Tak więc oponenci Duszejko zdają się mieć rację – stawia życie
zwierząt nad życiem ludzkim. Choć może jej zbrodnie wychodzą z pozycji radykalnego
egalitaryzmu, tzn. skoro zwierzęta są zabijane, to dlaczego ludzie mieliby nie
być zabijani? Nie jest to w porządku, bo nadaje sobie rolę pełnomocniczki natury – wymierza Karę w imieniu Gai, ale przecież nikt jej tego pełnomocnictwa nie przyznał. Popełniając morderstwa sama nadaje
sobie legitymację łowiecką w celu przywrócenia harmonii w lokalnym ekosystemie
poprzez redukcję populacji myśliwych. Czyli jest hipokrytką, robi dokładnie to,
za co cały czas krytykuje związki łowieckie. Jej samosąd jest niczym innym jak
aktem wspięcia się na symboliczną ambonę, z wysokości której czuje się
przyzwolenie na robienie tego, co uważa się za słuszne. A Duszejko przecież podpala w tej powieści kościół.
Mogę przynajmniej napisać, że mój apetyt na skomplikowaną
postać kobiecą został zaspokojony. Szkoda, że Duszejko nie zorganizowała
jakiegoś ruchu na kształt Extinction Rebellion zamiast tak dosłownie wziąć sprawy
w swoje ręce. Welp, do tego prowadzi zbyt daleko posunięty indywidualizm.
Po Tokarczuk jeszcze na pewno kiedyś sięgnę.
Komentarze
Prześlij komentarz