Powrót na studia po urlopie to przykre zderzenie z rzeczywistością. Nie takie na krew i bebechy na asfalcie, tylko takie żałosne jebut pod supermarketem przez moment nieuwagi, bo cośtam zasłaniało widok. Komuś zarysowałaś, tobie wgnieciono, ale jesteście dla siebie miłe i kordialnie zażegnujecie kryzys, byle tylko móc już jechać dalej w świętym spokoju.
Powrót na studia po urlopie to czytanie w dużych ilościach, tego, czego nie chcesz, ale teraz już musisz. Nie masz wyboru, bo inni napisali już pierwsze rozdziały prac magisterskich, a ty dopiero wychodzisz z limbo. Przebijasz się więc panicznie przez arcy-akademickie, przeładowane artykuły polskich humanistek. Dwadzieścia stron, a czyta się je pół dnia.
Najgorsze jest słowo aporia. Kojarzysz je skądś oczywiście, chyba z wykładu sprzed dwóch lat, ale już nie pamiętasz dokładnie o co chodzi. Nie sprawdzasz znaczenia, bo ci się nie chce i nie jest ci to do niczego potrzebne.
Sprawdzasz dopiero, kiedy aporia wraca, bo może to jednak coś ważnego, a nie tylko jeden z wielu leksykalnych ornamentów tekstu akademickiego. Wikipedia: "z pozoru niemożliwa do przezwyciężenia trudność w rozumowaniu logicznym, oferująca sprzeczne albo przeciwstawne rozwiązania" — ach tak, czyli konwencjonalna relacja ze zdawania intelektualnych trudów. Chodzi o to, by podkreślić, że humanistki męczą się ogromnie i doznają wielu cierpień, kiedy siedzą na tyłku i rozważają. Wiadomo, nam jest zawsze, kurwa, ciężko i każdy podejmowany przez nas wątek jest nieskończenie złożony i pełen wewnętrznych sprzeczności spędzających sen z powiek.
Kiedy mierzysz się z trzecią aporią w jednym tekście, sięgasz po telefon, wchodzisz na Instagrama i zaczynasz z szyderczym uśmieszkiem na twarzy wstukiwać w Stories swoje wezwanie do ludu: jeśli kiedykolwiek nieirocznie użyjesz gdzieś terminu aporia, niechaj biją na alarm słowami "weź kurwa nie pierdol". I żeby było jeszcze fajniej i jeszcze bardziej po luzacku, dodajesz, że za synonim aporii można uznać wyraz zaparcia, tzn. trudności w wysraniu się. I jesteś z siebie bardzo zadowolona.
Uznajesz jednak, że wrzucanie takich tekstów na Stories czyni cię kimś równie pretensjonalnym, jak pretensjonalna jest ta nieszczęsna aporia. I tak w ogóle, to najwyższy czas znowu odinstalować tego przeklętego Instagrama.
Poszłam na spacer, żeby przewietrzyć sobie w głowie i wykorzystać prawdopodobnie ostatni słoneczny dzień września. Robię to, bo jest to racjonalne i zdrowe i produktywne i ja nie zamierzam znowu popaść w depresję. Ale może tak na prawdę nie chce mi się brać za czytanie kolejnego tekstu? Ale może ważniejsze jest, żeby o siebie zadbać, żeby być w stanie czytać więcej tekstów?
Idę więc. Próbuję ćwiczyć głębokie oddechy. Robię sobie selfie. Źle się czuję z tym, że zrobiłam sobie selfie. Próbuję być obecna. Nie jestem obecna. Zbyt dużo zachodu z tym głębokim oddychaniem.
Jakiś facet, który wygląda na kogoś, kto potencjalnie mógłby chlać bimber z moim wujkiem pod sklepem, wychodzi z jednego podwórka i mówimy sobie dzień dobry. Idziemy kawałek w tę samą stronę, po przeciwnych stronach ulicy.
— Dziewczyna czy chłopak? — bierze mnie z zaskoczenia. Jestem ubrana w starą, męską bluzę (oversize dla biednych), ale mam przecież rozpuszczone włosy. W moim świecie chodzenie z rozpuszczonymi włosami to obecnie najbardziej kobieca czynność, jakiej się od czasu do czasu dopuszczam. Wszystko inne jest już zbyt niewygodne.
Sęk tkwi jednak w tym, że nie wiem, co odpowiedzieć. Nie wiem, co odpowiedzieć tak, żeby było fajnie i luzacko. Nie wiem, co odpowiedzieć, bo właśnie zderzam się z aporią. Bo akurat w tym momencie ani "bycie dziewczyną", ani "bycie chłopakiem" nie wydają mi się adekwatnymi kategoriami dla mojego bycia. A przecież mu nie odpowiem, że nie wiem. To Krupe, a nie Kraków. Jestem na spacerze, a nie Marszu Równości. Tam można nie wiedzieć.
— Aha, zejdź ze mnie? — bo niechcący posłałam mu bitchface'a. Uśmiecha się do mnie i ja też nie jestem na niego zła, wręcz przeciwnie! Podoba mi się, jak ludzie mylą moją płeć w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Ostatnio tak mi się zdarzyło jak kupowałam bilet do Krasnegostawu. Kierowca przejęzyczył się i nazwał mnie Panem. Sprawiło mi to satysfakcję.
— Chłopak — odpowiadam w końcu. Kłamię, żeby rozluźnić atmosferę.
— Chłopak?
— No.
— Eeeeee, dziewczyna. Głos masz dziewczyny.
— No dobra, dziewczyna.
— Ja nie chciałbym turysty obrazić! Ja jestem stąd, tutaj rzadko tacy ludzie przyjeżdżają. Ładnie mamy tutaj?
Komentarze
Prześlij komentarz