Przejdź do głównej zawartości

Niewygodny privelege check – "The Ministry of Utmost Happiness" Arundhati Roy

Poluzowanie restrykcji sanitarnych i spowszednienie tematu koronawirusa doprowadziło do tego, że ludzie znowu zaczęli podróżować jak pojebani. Moim zdaniem podróżowanie jest nie tylko przereklamowane, ale też, co najważniejsze, szkodliwe dla środowiska, toteż wyrażam czasami publicznie swoją niechęć do takiego lajfstajlu. Z branżą turystyczną i jej propagandą nie wygram, ale narzucony przez nią dyskurs można by było nadszarpnąć poprzez kreowanie odwrotnych trendów takich jak siedzenie na dupie albo chodzenie na spacery, afirmowanie lokalności. Wrzuciłam więc na Instagrama Kuli tego oto posta: 

Później zdałam sobie sprawę, że nie do końca napisałam tutaj prawdę. Owszem, nie odczuwam najmniejszej potrzeby podróżowania, ale też, jak się okazuje, zdjęcia ze starego albumu mogą nie wystarczyć. Zwłaszcza kiedy album został opublikowany w 1972 roku w NRD (przez F. A. Brockhaus Verlag, autorzy: Heinz Langer i Manfred Rudolph). Szczerze pisząc, podeszłam do oglądania tych zdjęć w najbardziej naiwny, iście turystyczny sposób. Nie myślałam w ogóle o tym, jakie konkretne realia może ten album przedstawiać i czyją perspektywę patrzenia na świat.

Mamy tu do czynienia z obrazem Indii w rozkwicie, co może nie być jakimś wielkim przekłamaniem, bo socjalistyczne rządy Indiry Gandhi chyba rzeczywiście były dla Indii okresem względnego dobrobytu. Ale jednak lektura The Ministry of Utmost Happiness Arundhati Roy uwrażliwia na fakt, że mój NRDowski album wiele elementów indyjskiej rzeczywistości w ogóle nie uwzględnia. Przyznaję, że, nabrałam się na tę wybiórczość podchodziłam do tego albumu zupełnie neutralnie, kiedy wstawiałam powyższego posta na Instagrama. Tak już jest. Analogicznie, widok krowy wylegującej się na ruchliwej ulicy w Delhi może wzbudzić na tyle życzliwe emocje, by przyćmiły one wiedzę o ciężkiej doli tamtejszych kóz.

Nie zauważyłam jak bardzo są te zdjęcia natchnione komunistycznym ferworem w takim wydaniu, w jakim może on wywoływać zgrzytanie zębami nawet u lewicowego odbiorcy. Pełno na nich biednych, acz uśmiechniętych i generalnie zadowolonych z życia ludzi. Nędza nie przejawia się nigdzie w zbyt otwarty sposób. Praca fizyczna mężczyzn, kobiet, dzieci i wołów ulega w jakimś stopniu sublimacji.

Na zdjęciach ze szkół i uniwersytetów nie widać wiary w zabobony. W świątyniach nie widać fanatyzmu. Nie widać jakie były ekologiczne koszta rozwoju indyjskiego agrobiznesu. Monumentalne inwestycje infrastrukturalne zaprojektowane przez Le Corbusiera imponują, ale przecież to tylko efekt końcowy nie zobaczymy zdjęć z placu budowy: zniszczonych wiosek i wysiedlonej ludności rdzennej. A już na pewno nie zobaczymy nigdzie w tym albumie konfliktów zbrojnych ani wszelkiego rodzaju napięć. Po przeczytaniu The Ministry of Utmost Happiness sielankowe zdjęcia z Kaszmiru napawają mnie smutkiem. 

W ogóle ta powieść bardzo psuje humor.

No dobra, mnie popsuła humor. Nie mogę mówić za wszystkich, bo jak tak przeglądałam komentarze na Goodreads, to wielu czytelników jest jednak zbyt zadowolonych z siebie, żeby miało im psuć humor takie nagromadzenie przykładów rażącej niesprawiedliwości i okrucieństwa. Nudy. Ale jakby co, to nie są zblazowanymi, apatycznymi, niezdolnymi do skoncentrowania się konsumentami literatury, którzy oczekują, że przede wszystkim będą zabawiani, bo do tego się przyzwyczaili. Jakby co, to przez to, że autorka źle pisze.

Za którymś razem wkurwiania się na typowego czytelnika doby hiperkonsumpcjonizmu wymyśliłam taki slogan, że ja nie chcę więcej pieprzenia o reader response chcę więcej reader responsibility. Innymi słowy, nie należy być wobec czytanego tekstu aroganckim. Należy być krytycznym najpierw wobec siebie, a dopiero później wobec tekstu.

Już przestaję!

 

The Ministry of Utmost Happiness (2017, w Polsce jako Ministerstwo niezrównanego szczęścia, przekład Jerzego Łozińskiego) psuje humor, bo ta powieść to, jak dla mnie, taki solidny privilege check. Są takie chwile, kiedy bardzo jest mi niewygodnie z tym, co mam i jakie wiodę sobie życie kosztem mniej uprzywilejowanych ludzi. O takich chwilach łatwo się jednak zapomina, myśli mają zwyczaj szybko wracać na swoje ulubione tory. No więc czytanie The Ministry of Utmost Happiness to było dla mnie takie zazwyczaj chwilowe uczucie "niewygodnie mi" wydłużone na 460 stron.

Jest to jedna z tych fragmentarycznch, gęsto zaludnionych powieści, które czerpią siłę napędową ze stopniowego ujawniania w jaki sposób wszyscy ich bohaterowie są ze sobą powiązani (inne przykłady to The Overstory i Infinite Jest). Tutaj oddziałuje na nich ponadto bardzo silnie tło socjopolityczne na tyle silnie, że nazywanie go "tłem" wydaje się nierozważne. Lektura The Ministry of Utmost Happiness może wręcz służyć jako wstęp do nauki o kulturze, historii i problemach współczesnych Indii. Choć należy też podkreślić, że ilość informacji podawanych przez Roy bywa przytłaczająca. Stosunkowo szybko zrezygnowałam ze sprawdzania każdego odniesienia i obcojęzycznego słowa. 

Może w sumie tak trzeba. Mnie na pewno lepiej się doświadczało tę powieść jako nie do końca dla mnie zrozumiały tygiel. Pomyślałam sobie, że w takim środowisku jak w żadnym innym mogą rosnąć i stawać się obiektem kultu baniany gigantyczne, mordercze, poskręcane drzewa o wielu pniach. Drzewa-labirynty.

https://secondhandnature.tumblr.com


Z drugiej strony nie ma co się rozpędzać z tym "doświadczaniem" prozy. Jeśli jesteście fanami Susan Sontag i zgadzacie się z jej opinią (wyrażoną w eseju "Przeciw interpretacji") jakoby powinniśmy wrócić do delektowania się słowem pisanym tak, jak nam się ono objawia, to muszę was ostrzec, że proza Arundhati Roy raczej stoi w opozycji do tego sentymentu. Pozwolę sobie stwierdzić, że treść jest u niej zdecydowanie ważniejsza od formy. 

Tu nie ma żadnej zasadności wycofywanie się za próg z polityką i zaangażowaniem społecznym, coby nie zafajdać dzieła literackiego, bo akurat to dzieło literackie jest utkane z polityki i zaangażowania. Pisarstwo Arundhati Roy nijak nie jest subtelne i nijak nie wydaje mi się podatne na niszczycielskie moce hermeneutyki. To nie znaczy, że nie ma w nim miejsca na atrakcyjnie brzmiące zdania, seksowne kontrasty czy pociągającą obrazowość. To znaczy, że próba unikania interpretacji The Ministry of Utmost Happiness z perspektywy marksistowskiej, feministycznej, ekokrytycznej, postkolonialnej, queerowej, biograficznej czy psychoanalitycznej byłaby próbą ucieczki przed życiem, reduktywnym eskapizmem.

***

Roy zaludnia The Ministry of Utmost Happiness głównie marginesem społecznym. Zaczynamy całą przygodę z Anjum. Początkowo jej nieuprzywilejowanie wynika głównie z bycia osobą transseksualną, jednak nie mniej problematyczna okaże się później jej przynależność do mniejszości muzułmańskiej. Kłopoty zaczynają się wraz z atakiem na World Trade Center. W Indiach to wydarzenie służy hinduskiej większości jako pretekst do rozniecenia pogromowych nastrojów wobec muzułmanów. 

Później przechodzimy do historii Biplaba Dasgupty, który jest wysokim urzędnikiem będącym w bliskich stosunkach z władzami Indii. Biplab nie wzbudza sympatii. Jest uprzywilejowanym aparatczykiem, który może czasami myśli nieprzychylnie o rządzie, ale przykłada rękę do jego zbrodniczych działań. Dostrzega zagrożenie w hinduskim nacjonalizmie, krytykuje pogromy mniejszości religijnych, ale zachowuje swoją opinię dla siebie. Nie popiera przemocy wobec kobiet, ale daleko mu też do feminizmu. 

Roy zrobiła tutaj coś całkiem ciekawego formalnie: w rozdziałach, które są mu poświęcone konsekwentnie wykorzystuje narrację pierwszoosobową, podczas gdy reszta książki jest opowiadana przeważnie w trzeciej osobie (z wyjątkiem wplecionych gdzieniegdzie listów). Paradoksalnie, narracją pierwszoosobową Roy wytwarza dystans. Jeśli Biplab nieświadom tego, że pieprzy głupoty zaczyna pieprzyć głupoty, to nie otrzymuje od Roy żadnej pomocy w postaci zewnętrznego narratora trzecioosobowego, który mógłby złagodzić sposób, w jaki jego słowa wypadają. Roy dając Biplabowi przestrzeń do samodzielnej wypowiedzi daje mu tym samym przestrzeń do samozaorania się przed czytelnikiem. Oczywiście o ile czytelnik jest na tyle kompetentny, by dostrzec, że, o, tutaj Biplab się samooszukuje, tutaj próbuje się usprawiedliwiać, tutaj lituje się nad sobą, a tutaj racjonalizuje sobie przemoc, której inni doświadczają za jego cichym przyzwoleniem. Z resztą to później i tak wychodzi w praniu.

Można by było z tego wywnioskować, że Roy trochę się nad Biplabem znęca, ale proszę mi uwierzyć, że jest w niej dużo wrażliwości. Udaje jej się całkiem nieźle zarysować portret człowieka uwikłanego w system. Biplab ma swoje wątpliwości, jest niezaprzeczalnie tchórzliwym oportunistą, ale jest w swojej tchórzliwości ludzki.

Kolejną główną bohaterką The Ministry of Utmost Happiness jest Tilo uboga, czarnoskóra kobieta po studiach z architektury; nonkonformistka, która stara się radzić sobie jakoś w patriarchacie. Tilo jest w swego rodzaju wolnym związku z Musą, kolegą ze studiów i bojówkarzem walczącym w podziemiu o niepodległość Kaszmiru. 

W ten sposób dochodzimy gdzieś w połowie powieści do jej najsmutniejszego wątku. Roy usiłuje przybliżyć czytelnikowi na czym polega spór o Kaszmir i jak wyglądały jego różne etapy. Dominują ściskające gardło sceny okrucieństwa indyjskiego wojska. Szokujący jest również opis złożonej aparatury zaprojektowanej przez indyjski rząd do walki z powstańcami. Przeczytamy o  infrastrukturze do torturowania więźniów, propagandzie, przekupowaniu informatorów i wyrafinowanym rozbijaniu kaszmirskich bojówek od wewnątrz poprzez podsycanie między nimi konfliktów światopoglądowych.

***

Jest w The Ministry of Utmost Happiness wiele innych, pobocznych postaci, dzięki którym wyłania się alternatywna panorama Indii z jej konfliktami, napięciami, tragediami, katastrofami i nadużyciami czyli tym wszystkim, czego brakuje w moim NRDowskim albumie z wygładzonymi zdjęciami. Roy nie pomija przy tym zniszczonych ekosystemów i rozmaitych wynaturzeń kapitalizmu, czym zasłużyła sobie u mnie na serduszko: <3. Obrywa się mediom żerującym na ludzkim cierpieniu, obrywa się głupiutkim turystom z Zachodu, obrywa się naiwnym slacktywistom i hippisom. Nam się obrywa.

Co ważne, jest też miejsce na optymizm w tej powieści z nagrobkiem na okładce. Jego źródłem jest solidarność klasowa i jakaś wewnętrzna siła płynąca z doświadczonych przez życie, zahartowanych ludzi. Kiedy zmarginalizowana i straumatyzowana Anjum zamieszkuje na cmentarzu, bo tylko tam czuje się u siebie, to nie wygląda to na rebelię. Czy można w ogóle wpaść na coś bardziej posępnego i żałobnego niż przeprowadzka na cmentarz? Ale po jakimś czasie Anjum się odbija i, o dziwo, nie wyprowadza się z cmentarza, tylko go "odzyskuje" (ang. "reclaim") przejmuje tę heterotopijną przestrzeń, zagarnia ją i czyni ją własną. Dom wybudowany na cmentarzu ciągle się rozrasta i wkrótce przeradza się w nowy utopijny projekt: oazę dla wykluczonych, egalitarną rezydencję marginesu, gdzie kwitnie nowe życie. Brzmi to nieprawdopodobnie i trochę groteskowo, ale co z tego? Udało się Arundhati Roy zaangażować mnie na tyle, by czytając The Ministry of Utmost Happiness przestało mnie zupełnie obchodzić jak to brzmi. Ważniejsza jest treść.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bycie w wódzie

Był 18 lipca, poniedziałek. Trzeci dzień jego, jak się wkrótce okaże, ostatniego ciągu alkoholowego. Pił wtedy już tylko czystą wódkę, to nie była już Tatra . Większość dnia chodził ledwo przytomny. Nasze jasne, nowobogackie mieszkanie na Dworskiej znowu przeistaczało się w duszną melinę. Ktoś, kto nie żył pod jednym dachem z alkoholikiem chyba nie zrozumie do końca, jaka atmosfera panuje w takim domu. Trudno jest adekwatnie odwzorować to połączenie bezsilności, obrzydzenia i rozpaczy.  Nie było nic gorszego niż przebywanie z Filipem na 34m², kiedy był w ciągu. Ten jego bełkot i chwianie się na nogach. Kiepy na narzucie z Zara Home, kiedy był już tak pijany, że nie trafiał w popielniczkę. Rozlana wódka na podłodze, kiedy nie trafiał już do szklanki. Ten przeszywający dźwięk wódki lanej do szklanki, lepkiej, niezmienianej od kilku dni. Nie bawił się już w kieliszki i mycie naczyń. Dźwięk lanej wódki rano, wieczorem, w nocy. Budzenie się do tego dźwięku zza ściany, kiedy Fili...

Zagłada Królestwa Blupów

Niedziela, 31 lipca 2022, Kraków. Kilka dni po śmierci Filipa, kilka dni przed jego pogrzebem. Nie miałam nic do zrobienia, a to mnie trzymało ostatnio w ryzach – załatwianie spraw. Zapierdol, nie było miejsca w grafiku na rozklejenie się. Było mieszkanie do opróżnienia, klepsydry do rozwieszenia, znajomi Filipa do powiadomienia, wieniec do zamówienia w kwiaciarni, rozwiązywanie umowy na internet, kupowanie ubrań na pogrzeb, zeznania na komendzie. Owszem, budziłam się rano z płaczem, ale potem brałam się w garść i leciałam ogarniać rzeczy. Dopóki nie przyszła niedziela i nie było niczego do załatwienia. Ryzykowna sytuacja. Co można robić w niedzielę? Można leżeć na kanapie i łkać, dopóki zaufana przyjaciółka nie poratuje cię swoimi zapasami Xanaxu. Ja wolałam zapierdalać jak nieczłowiek , byle nie myśleć. Więc żeby mieć jakiś cel do odhaczenia tego dnia, wpadłam na pomysł, że zrobię sobie tatuaż. W tym samym studiu na Szewskiej, w oficynie na obskurnym podwórku, gdzie Filip zrobi...

Mobilność

Kolejny dzień pozwalam sobie na bycie maksymalnie zdekoncentrowaną, choć powinnam teraz zakuwać na egzamin z lektoratu. Sama już siebie nie rozumiem. Jest ze mną źle? Czy może to, co mnie dopadło – niemoc i rozkojarzenie – jest normalne i powszechne w tej dobie pandemicznej? Może za dużo rozmyślam, a powinnam po prostu zęby zacisnąć i przez to przebrnąć? Chociaż zęby mocno są już starte i zniszczone, niedługo nie będę miała czego zaciskać. Bruksizm jest chorobą-metaforą.  Co najmniej kilka opcji do rozważenia: a) Na wsi przestało mi zależeć na wykształceniu, przyszłości i mojej miejskiej, inteligenckiej tożsamości. Dlatego sobie odpuszczam tuż przed finałem studiów, dlatego nie potrafię się zmotywować.  b) Popadłam w apatię albo anhedonię; nie jest ze mną aż tak dobrze, jak mi się wydaje.  c) Nie wytrzymuję stresu i zamarzam jak jaszczurka, zamiast docisnąć gazu z tym wszystkim i mieć z głowy Uniwersytet Jagielloński. d) Nie stoję pod ścianą, nie ma naglącej zewnętrzne...