– Coś miałam powiedzieć i zapomniałam...
– Ajajaj...
– A! Że z kawą trzeba przystopować. Oglądałam jakiś filmik na Jutubie, że kofeina znacznie dłużej się rozpada niż przyjęło się o tym popularnie mówić. Więc jak wypijesz ostatnią kawę o 18:00, to po czterech godzinach nadal będziesz miała te 50% kofeiny w organizmie. Dlatego lepiej jest pić ostatnią kawę tak o 14:00, jeśli chodzisz normalnie spać. Ja chodzę spać o 3:00, więc mogę sobie pozwolić na picie kawy wieczorem.
Oczywiście nie wiedziałam, czy nie plecę głupot, bo nie pamiętałam już danych z tamtego filmiku. Nieważne.
– No ale ogólnie to przez to człowiek budzi się rano zmęczony, właśnie przez tę kofeinę, którą wydalasz w ciągu nocy. Organizm nie może się wtedy prawidłowo zregenerować i nie masz później energii. To nie jest tak, że nie możesz w nocy spać od kawy czy coś, tylko właśnie czujesz się następnego dnia zmęczona. I tak samo jest z jedzeniem późno w nocy. Niby ostatnio nie piję dużo kawy, tak dwa-trzy kubki dziennie, ale...
– No ja też nie. W pracy piję dużo kawy, to tak, ale wczoraj na przykład tylko jedną wypiłam.
– Eeeee, to nie ma żadnego znaczenia. Zawsze są jakieś fluktuacje.
I już czuję napięcie. Bo rozmawiamy o piciu kawy, a powinnyśmy rozmawiać o piciu wódki. Padałyby podobne argumenty.
– Po prostu jesteśmy uzależnione od kawy i nie chcemy tego nazwać po imieniu – konstatuję.
I już czuję, że tak radykalne przedstawienie sprawy wzbudza jej sprzeciw, chociaż go teraz nie wyrazi, żeby nie wystawić się na cios.
***
Pisałam ostatnio o kawałku drogi wojewódzkiej nr 812 między Krupem a Czarnoziemią, że "to nie jest droga dla lekkoduchów bez prawa jazdy", to jest korytarz przepływu międzynarodowego kapitału. Nie czuję się bezpiecznie chodząc poboczem tamtej drogi, nie czuję się widoczna.
Niecały miesiąc później, 22 grudnia, dwa dni przed świętami, dokładnie w tamtych okolicach ktoś wyjechał pijany robić coś w polu traktorem. Jakoś tak się wydarzyło, że Ursus czmychnął pijanemu rolnikowi, a rolnik nie mógł go dogonić. Nieposłuszny Ursus wpieprzył się w świeżo zainstalowane siatki przeciwśniegowe (przy wbijaniu słupków w ziemię przebito rurę z gazem i był przypał na ileśtam wozów strażackich, bo nikt się nie spodziewał rury w tamtym miejscu). Po staranowaniu bezużytecznych siatek (przed jakim niby śniegiem miałyby nas chronić?), traktor wjechał na drogę nr 812 i przecinając ten jakże niebezpieczny korytarz przepływu międzynarodowego kapitału, dotarł na przeciwległe pola, gdzie zaczął jeździć w kółko.
Tym samym Krupe stało się przez chwilę sławne w całej Polsce i wszyscy byliśmy z tego powodu dumni i szczęśliwi. Chociaż, po pierwsze, nie wiem, czy pijany rolnik pochodził z Krupego – równie dobrze mógł być z pobliskiej Krynicy albo z Czarnoziemi. A po drugie, to tamte okolice chyba nawet nie są stricte Krupem – u nas nazywa się je Pompówką. Może administracyjnie to nadal tereny mojej wsi, dunno. Mnie się wydaje, że tak nam się po prostu upiekło, że całe zajście zostało skojarzone z Krupem.
Nieważne, na poziomach symbolicznym i estetycznym to BARDZO moja wieś. Jakby ktoś się mnie zapytał jakie jest Krupe, to nie odsyłałabym ktosia/ktosię na swojego Instagrama, tylko wysłałbym linka do tego nagrania:
***
Pozwolę sobie zebrać tutaj punkty kulminacyjne mojego Roku Alkoholizmu Pańskiego:
- Wujka Mariusza zabrała karetka (wezwana przez Siostrę Sandrę). Jak później twierdził, padaczka nie była efektem ciągu alkoholowego, tylko skutkiem dopiero co zdiagnozowanej cukrzycy. Po wyjściu z SORu, Wujek Mariusz od razu wrócił do picia i kilka dni później Siostra Sandra znowu wzywała karetkę. Tym razem Wujek Mariusz paskudnie poharatał sobie głowę, rozbijając po pijaku szklaną szybę w drzwiach szafki kuchennej. Było bardzo dużo krwi w kuchni i w jego pokoju, do którego wrócił, żeby położyć się spać. Później zmieniałam mu pościel, bo cała była pobrudzona krwią.
- Jakoś w lecie Ojciec Paweł brał udział w akcji zbierania pijanego Wujka Mariusza z rowu, ale nie znam szczegółów przebiegu tej akcji.
- Podczas mojego kilkumiesięcznego pobytu u Matki Agnieszki w Niemczech, Matka zaczęła się wstydzić swojego picia, więc zaczęła się z nim przede mną kryć. Podejrzewałam już od jakiegoś czasu, że moje oskarżenia skłoniły ją głównie do kamuflażu, a nie do zmiany nawyków (nie mówiąc o pójściu na terapię). Któregoś dnia, kiedy była w pracy, postanowiłam w końcu przejrzeć dokładnie całe mieszkanie. Wszędzie walały się puste butelki i puszki (m.in. w zakamarkach za łóżkiem, w rzadko używanej szafce w kuchni). Miałam ochotę zebrać je w jednym miejscu, żeby ją z nimi skonfrontować, kiedy wróci z pracy, ale poczułam się z tym podle, nie chciałam być taka okrutna. Na sam koniec znalazłam butelkę Gorzkiej Żołądkowej niezbyt starannie ukrytą w komodzie z ubraniami. Po dalszej inspekcji okazało, się Matka Agnieszka po kryjomu (kiedy wychodziłam na spacery, kiedy brałam kąpiel) dolewa Gorzką Żołądkową chyba do wszystkiego, co pije w ciągu dnia, może oprócz kawy. Próbowałam po kolei zawartości różnych butelek i kubków porozstawianych na stoliku przy jej łóżku i wszystko smakowało źle. Najbardziej szokująca była butelka z sokiem, który piła w ciągu nocy na zeschnięte gardło, kiedy zdarzało jej się nagle przebudzić. W trakcie kłótni, która nastąpiła tamtego dnia, powiedziałam jej, że nie wiem jakie trzeba mieć ze sobą problemy, żeby pić wódkę przez sen.
- W trakcie Wigilii okazało się, że Wujek Mariusz został przyłapany przez policję i dostał mandat za jeżdżenie po pijaku rowerem. Jak podejrzewam, Wujka Mariusza nie stać na zapłacenie tego mandatu.
- Nie pamiętam już czy to było zimą na początku tego roku czy pod koniec poprzedniego: Ojciec Paweł odwiedzając Dziadka Jana, znalazł go przy schodach swojego domu, gdzie pijany przeleżał całą noc, o mało co nie umierając z wychłodzenia.
***
Czasami obchodzę się z alkoholizmem jak z elementem tutejszego folkloru, a czasami normalizacja alkoholizmu w moim otoczeniu doprowadza mnie do szału i rozpaczy.
I teraz tak:
- Siadam do wigilijnego stołu. Wcale nie chcę uczestniczyć w tych chrześcijańskich tradycjach i rytuałach, ale to robię, bo taka jest norma. Co roku marzę sobie, że to już ostatnia Wigilia – następnym razem wyjadę na święta w góry. Albo nad morze. I nikomu nie złożę żadnych życzeń i nie będę czuła się z tym źle.
- Widzę, że Wujek Mariusz chodzi od rana najebany – choć wieczorem już nie tak bardzo, bo odespał trochę w ciągu dnia. Ale znowu rozwalił sobie głowę, bo kiedy dzielimy się opłatkiem zauważam guza nad lewą brwią i zaschniętą krew we włosach.
Jeśli zbudowałam sobie w głowie fałszywą dychotomię i była dostępna jakaś lepsza strategia zachowania się w tej sytuacji, to proszę dać mi znać. Z mojej perspektywy, widziałam tylko dwie opcje do wyboru i obie były pod jakimś względem złe:
- Siedzieć cicho, zignorować kłopot, skoncentrować się na czymś błahym (np. barszcz wyszedł Siostrze Sandrze za ostry), udawać normalność, śmiać się i żartować, nie psuć ludziom nastroju, zachowywać się dojrzale, odstawiać teatrzyk, podtrzymywać decorum, unikać konfliktu. W angielskim jest na to fajny idiom: "the elephant in the room". Ignorowanie słonia w pokoju reprodukuje decorum i w tym konkretnym przypadku normalizuje alkoholizm.
- Pogwałcić decorum. W ogóle pożyczyłam słowo "decorum" z memoiru Killers of the Dream amerykańskiej pisarki Lillian Smith. Ona usiłowała wyjaśnić jak (i dlaczego) segregacja rasowa była podtrzymywana przez białych Południowców jeszcze długo po zwycięstwie Lincolna w wojnie secesyjnej. Ja przystosowałam "decorum" na potrzebę nazwania jakoś sposobu, w jaki byłyśmy z Siostrą Sandrą wychowywane, by przemilczać alkoholizm. Ogólnie decorum to taki zespół nieformalnych norm społecznych – zazwyczaj nigdy wprost niewypowiedzianych zasad co do stosowności zachowania w danym kontekście. Najczęściej chyba jesteśmy skłonni udawać, że nie ma czegoś takiego jak decorum, żeby wyglądało, jakbyśmy wszyscy zachowywali się szczerze i naturalnie. Dlatego decorum powinno być kontestowane poprzez jego ujawnianie (bądź też przez artykulację jego absurdalności). W moim przypadku wiąże się to później z poczuciem winy, że wszczyna się gównoburze przy wigilijnym barszczu.
Dylemat polegał na odpowiedzeniu sobie na pytanie, czy ważniejsze są udane święta (wtedy wybieram pierwszą opcję) czy postawienie oporu wobec szkodliwego zjawiska normalizowania alkoholizmu (opcja druga). Ponieważ dla mnie święta nie są aż tak bardzo ważne, odpowiedź na pytanie przyszła dość łatwo.
Najbardziej poszkodowana wyszła na tym Siostra Sandra, bo zniszczyłam jej event, w którego przygotowanie zainwestowała czas, energię i pieniądze. Chciała dobrze. Wzięła na siebie cały ciężar zorganizowania nam świąt pod nieobecność Matki Agnieszki (nie dostała urlopu w grudniu). Nikt jej o to nie prosił (chyba), sama gładko wchodzi w tę rolę.
W moim domu norma wymaga, by świętom towarzyszyły życzliwość, porozumienie i dobry
nastrój, bo to jest ten czas, kiedy udowadniamy samym sobie, że jesteśmy
normalną rodziną. Tak więc zachowałam się nienormatywnie (lub niedojrzale, zależy od punktu widzenia), będąc otwarcie nieszczęśliwa i zła i dając temu upust.
2020 to był w istocie zły rok. Pod Mocnym NG.
Lillian Smith Killers of the Dream, początek pierwszego rozdziału
Slavoj Zizek twierdzi, że wśród amerykańskich akademików 80% bierze stale takie czy inne leki "psychotropowe" (antydepresyjne, przeciwlękowe, przeciwbólowe opiaty czy opioidy). O narkotykach (wliczając alkohol) już nie trzeba mówić. I tak sobie, w kontekście, rozmyślam nad tym co pisałaś o decorum. I wspominam dzieciństwo z rodzicami alkoholikami. U mnie nie było ciągle normalizowania. Często było burzliwie, był chaos, przemoc. I dopiero potem normalizacja. Jak dobrze, że to minęło. Idę sobie zrobić kawę i zapalić. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńJest fajny pej na Facebooku, "Shit Academics Say", gdzie podważane jest trochę akademickie decorum. Jest tam sporo komentarzy o zupełnie zaburzonym work-life balance albo o patologiach akademickiego rynku wydawniczego. Problemy ze zdrowiem psychicznym też się przewijają, ale nie pomyślałabym, że mogą być aż tak powszechne, jak Zizek twierdzi. O tym rzeczywiście dalej się milczy w tym środowisku. Ale akademia ogólnie o wielu niewygodnych sprawach sobie milczy, tak mi się wydaje.
UsuńMoi rodzice mieli burzliwe dzieciństwo, chyba dlatego ważne było dla nich, żeby teraz było "normalnie". Ale oczywiście to była taka normalność z kartonu, zbudowana na wyparciu i zamiataniu wszystkich problemów pod dywan. Miałam dzięki temu względnie spokojne dzieciństwo, ale nie wyszliśmy na tym jakoś szczególnie dobrze koniec końców. Przykro mi, że u Ciebie sprawy bardziej przemocowymi torami się toczyły.
Smacznej kawusi i papieroska :)