Potem był kolejny album utrzymany w podobnej estetyce, co
przestało być dla mnie interesujące. Myślałam, że skoro typ ma łeb, to stać go
na więcej. Tymczasem Organek spróbował powtórzyć sukces debiutu.
I sukces komercyjny rzeczywiście był ogromny.
Może Teorią opanowywania trwogi próbował udowodnić,
że w istocie łeb ma i to jeszcze jaki – jeśli tak, to wyszło za bardzo na siłę. O
ile na Głupim udało mu się nie popaść w pretensjonalność, o tyle w przypadku
debiutu literackiego już mu to nie wychodzi. Chociaż ten zbudowany jest na podobnych
fundamentach – w Teorii... powtarza się wiele motywów, które znamy z twórczości muzycznej Organka. Droga na północ Polski przypomina drogę w głąb amerykańskiego Południa, tylko że w Polsce obezwładnia i poddusza szarość, a nie żar lejący się z nieba.
Niestety, kompleksy głównej bohaterki, Anety, można ekstrapolować na całą powieść: przez
większość czasu Teoria opanowywania trwogi starała się mnie przekonać, że jest inteligentna, a ja chciałam jej powiedzieć, żeby się w końcu zamknęła,
wyluzowała i spróbowała być sobą.
Postać Anety w ogóle jest irytująca. Mierzi mnie, że ewidentnie
jest to kobieta wyobrażana z męskiej pozycji. Ma się wrażenie, że jest bardziej
męską fantazją na temat kobiet i ich zachowań niż osobą z krwi i
kości. Zupełnie nic wartościowego nie wnoszą do powieści informacje o tym, że
fajna z niej laska, nieźle się trzyma jak na rychłą czterdziestkę, ma płaski
brzuch, jej ciało zachowało giętkość, bo nigdy nie była w ciąży, ma małe cycki
i chłopięce ruchy, zrzuca z siebie ciuchy jak orwellowska Julia, nie wstydzi
się swojego wyglądu w łóżku i poza łóżkiem, a jej usta o poranku smakują jak
maliny. Niemniej dowiadujemy się z jakiegoś powodu o tym wszystkim, jakby to
miało jakiekolwiek znaczenie. Oczywiście, fokalizatorem i narratorem jest tutaj
Borys, tj. Borys zwraca uwagę na takie, a nie inne kwestie, ale to Organek
taką, a nie inną postać kobiecą wymyślił – ideał alternatywnej dziewczyny licealistów
w T-shirtach Nirvany. To irytujące, kiedy dorośli faceci piszą książki o dorosłych
kobietach wyglądających i zachowujących się jak nastolatki. Śmiem sądzić, że więcej to mówi o
nich samych niż o kobietach, o których usiłują coś powiedzieć.
Co do Borysa, wydobycie czegoś ciekawego z tak ogranej
postaci jak przeciętny, zmęczony byciem trybikiem w maszynie, niezadowolony z
życia, przechodzący kryzys wieku średniego mężczyzna klasy średniej samo w
sobie jest dużym wyzwaniem, a on tu jeszcze raczy nas refleksjami na temat
pamięci, przemijania i śmierci. Efekty są bardziej bełkotliwe niż błyskotliwe,
co może być elementem kreacji postaci, ale nim być nie musi. Język tych filozofujących fragmentów jest czasami na tyle
zagadkowy, że trzeba je przeczytać kilka razy, by je rozszyfrować. Problem w
tym, że nie przynosiło mi to żadnej satysfakcji, bo myśli za nimi stojące są
zupełnie nijakie. Czytanie Teorii opanowywania trwogi to ciągłe przedzieranie
się przez mielizny życiowych obserwacji Borysa. Jest to proza nużąca, a przy
tym mało gratyfikująca. Jest się nią tak zmęczonym jak Charles Bukowski był
zmęczony tym wszystkim.
Znowu nie wiem, czy tak miało właśnie być – Borys może
obudowywać sobie świat słowami w obronie przed trwogą. Może dlatego również
roztacza nad nim siatkę rozmaitych odnośników. Te jednak jakoś niesamowicie nie
ubogacają lektury. Teoria opanowywania trwogi wpisuje się w pewną tradycję, ale jej nie rozwija. Proszę przeczytać tekst „Człowieka z wiekiem do trumny”
Homo Twist, do którego Organek kilkukrotnie się odwołuje – będzie mniej więcej
o tym samym, tylko zwięźlej. Nawet poetyka podobna do Maleńczukowej. A,
właśnie! Skoro Organek chce już koniecznie pisać, to lepiej by było, gdyby
publikował tomiki poezji – w jego prozie widać dużo
songwriterskich naleciałości.
Do połączenia Bukowski-Maleńczuk dodajemy jeszcze Jacka Kerouaca, a następnie rozcieńczamy całość galonem wody i gotowe! Teoria opanowywania trwogi chyba miała reinterpretować bitników w polskim kontekście. Chyba miała też być krytyką współczesności i kondycji polskiego społeczeństwa w dobie późnego kapitalizmu. Rzeczywiście, w jakimś stopniu jest to książka o tym, co Polskę toczy, m.in. alkoholizm, szowinizm, korupcja, nepotyzm, homofobia i normalizacja przemocy. Nie wydaje mi się jednak by Organek miał nam coś istotnego do przekazania na temat tych problemów, poza tym, że one istnieją.
Irytująca może być też konstrukcja tej książki: przepadają
Państwo za historiami, w których główny bohater właśnie został zwolniony z
pracy, dzięki czemu może robić wszystko to, czego normalnie robić by nie mógł i
jest do tego odpowiednio nastrojony emocjonalnie, co z kolei daje autorowi
historii dużo swobody w pisaniu? Bo ja nie przepadam. Albo takimi, w których
przypadkowe spotkanie po latach zapoczątkowuje łańcuch niespodziewanych
zdarzeń?
Za to podoba mi się zabieg, w wyniku którego nigdzie te niespodziewane
zdarzenia nie prowadzą, bo zataczamy koło i wracamy do punktu wyjścia. Musi to
być rozczarowujące dla czytelnika przyzwyczajonego do konwencjonalnej narracji, według której na końcu drogi zawsze czeka jakaś nauka wymuszająca głęboką wewnętrzną
przemianę. Ja dowodów na wewnętrzną przemianę głównych postaci nie widzę. Nikt
nie umarł i nikt się nie narodził. Otarcie się o śmierć nie sprawiło, że
bohaterowie zaczęli doceniać życie, bo życie okazało się być ordynarne jak
reklama opisana w prologu. Po chwilowym wzroście
adrenaliny wszystko zdaje się wracać do normy, każdy zajmuje swoje stare
pozycje i znów dominuje szarość i indolencja. Nie doszukiwałabym się tutaj
optymizmu i wiary w progres. Wręcz przeciwnie, jak wskazuje sama oprawa
graficzna, jest to powieść o porażce. Pozwolę sobie na nonszalanckie stwierdzenie, że
jest to niestety również powieść-porażka.
Komentarze
Prześlij komentarz