Przejdź do głównej zawartości

Ograny Organek – "Teoria opanowywania trwogi"

Bardzo lubię pierwszą płytę Organka, wracam sobie do niej od czasu do czasu. Jest napakowana stylizowanymi piosenkami z dobrymi tekstami, jest profesjonalnie wyprodukowana i ogólnie całkiem dobrze przemyślana. Czasami brzmi jak muzyczna wariacja na temat Southern Gothic w kontekście polskich peryferii, co bardzo do mnie przemawia. Na dodatek album promowała nad wyraz adekwatna trasa koncertowa po urokliwych wygwizdowach Polski B.

Potem był kolejny album utrzymany w podobnej estetyce, co przestało być dla mnie interesujące. Myślałam, że skoro typ ma łeb, to stać go na więcej. Tymczasem Organek spróbował powtórzyć sukces debiutu. I sukces komercyjny rzeczywiście był ogromny.

Może Teorią opanowywania trwogi próbował udowodnić, że w istocie łeb ma i to jeszcze jaki – jeśli tak, to wyszło za bardzo na siłę. O ile na Głupim udało mu się nie popaść w pretensjonalność, o tyle w przypadku debiutu literackiego już mu to nie wychodzi. Chociaż ten zbudowany jest na podobnych fundamentach – w Teorii... powtarza się wiele motywów, które znamy z twórczości muzycznej Organka. Droga na północ Polski przypomina drogę w głąb amerykańskiego Południa, tylko że w Polsce obezwładnia i poddusza szarość, a nie żar lejący się z nieba. Niestety, kompleksy głównej bohaterki, Anety, można ekstrapolować na całą powieść: przez większość czasu Teoria opanowywania trwogi starała się mnie przekonać, że jest inteligentna, a ja chciałam jej powiedzieć, żeby się w końcu zamknęła, wyluzowała i spróbowała być sobą.

Postać Anety w ogóle jest irytująca. Mierzi mnie, że ewidentnie jest to kobieta wyobrażana z męskiej pozycji. Ma się wrażenie, że jest bardziej męską fantazją na temat kobiet i ich zachowań niż osobą z krwi i kości. Zupełnie nic wartościowego nie wnoszą do powieści informacje o tym, że fajna z niej laska, nieźle się trzyma jak na rychłą czterdziestkę, ma płaski brzuch, jej ciało zachowało giętkość, bo nigdy nie była w ciąży, ma małe cycki i chłopięce ruchy, zrzuca z siebie ciuchy jak orwellowska Julia, nie wstydzi się swojego wyglądu w łóżku i poza łóżkiem, a jej usta o poranku smakują jak maliny. Niemniej dowiadujemy się z jakiegoś powodu o tym wszystkim, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Oczywiście, fokalizatorem i narratorem jest tutaj Borys, tj. Borys zwraca uwagę na takie, a nie inne kwestie, ale to Organek taką, a nie inną postać kobiecą wymyślił – ideał alternatywnej dziewczyny licealistów w T-shirtach Nirvany. To irytujące, kiedy dorośli faceci piszą książki o dorosłych kobietach wyglądających i zachowujących się jak nastolatki. Śmiem sądzić, że więcej to mówi o nich samych niż o kobietach, o których usiłują coś powiedzieć.

Co do Borysa, wydobycie czegoś ciekawego z tak ogranej postaci jak przeciętny, zmęczony byciem trybikiem w maszynie, niezadowolony z życia, przechodzący kryzys wieku średniego mężczyzna klasy średniej samo w sobie jest dużym wyzwaniem, a on tu jeszcze raczy nas refleksjami na temat pamięci, przemijania i śmierci. Efekty są bardziej bełkotliwe niż błyskotliwe, co może być elementem kreacji postaci, ale nim być nie musi. Język tych filozofujących fragmentów jest czasami na tyle zagadkowy, że trzeba je przeczytać kilka razy, by je rozszyfrować. Problem w tym, że nie przynosiło mi to żadnej satysfakcji, bo myśli za nimi stojące są zupełnie nijakie. Czytanie Teorii opanowywania trwogi to ciągłe przedzieranie się przez mielizny życiowych obserwacji Borysa. Jest to proza nużąca, a przy tym mało gratyfikująca. Jest się nią tak zmęczonym jak Charles Bukowski był zmęczony tym wszystkim. 

Znowu nie wiem, czy tak miało właśnie być – Borys może obudowywać sobie świat słowami w obronie przed trwogą. Może dlatego również roztacza nad nim siatkę rozmaitych odnośników. Te jednak jakoś niesamowicie nie ubogacają lektury. Teoria opanowywania trwogi wpisuje się w pewną tradycję, ale jej nie rozwija. Proszę przeczytać tekst „Człowieka z wiekiem do trumny” Homo Twist, do którego Organek kilkukrotnie się odwołuje – będzie mniej więcej o tym samym, tylko zwięźlej. Nawet poetyka podobna do Maleńczukowej. A, właśnie! Skoro Organek chce już koniecznie pisać, to lepiej by było, gdyby publikował tomiki poezji – w jego prozie widać dużo songwriterskich naleciałości.



Do połączenia Bukowski-Maleńczuk dodajemy jeszcze Jacka Kerouaca, a następnie rozcieńczamy całość galonem wody i gotowe! Teoria opanowywania trwogi chyba miała reinterpretować bitników w polskim kontekście. Chyba miała też być krytyką współczesności i kondycji polskiego społeczeństwa w dobie późnego kapitalizmu. Rzeczywiście, w jakimś stopniu jest to książka o tym, co Polskę toczy, m.in. alkoholizm, szowinizm, korupcja, nepotyzm, homofobia i normalizacja przemocy. Nie wydaje mi się jednak by Organek miał nam coś istotnego do przekazania na temat tych problemów, poza tym, że one istnieją.

Irytująca może być też konstrukcja tej książki: przepadają Państwo za historiami, w których główny bohater właśnie został zwolniony z pracy, dzięki czemu może robić wszystko to, czego normalnie robić by nie mógł i jest do tego odpowiednio nastrojony emocjonalnie, co z kolei daje autorowi historii dużo swobody w pisaniu? Bo ja nie przepadam. Albo takimi, w których przypadkowe spotkanie po latach zapoczątkowuje łańcuch niespodziewanych zdarzeń? 

Za to podoba mi się zabieg, w wyniku którego nigdzie te niespodziewane zdarzenia nie prowadzą, bo zataczamy koło i wracamy do punktu wyjścia. Musi to być rozczarowujące dla czytelnika przyzwyczajonego do konwencjonalnej narracji, według której na końcu drogi zawsze czeka jakaś nauka wymuszająca głęboką wewnętrzną przemianę. Ja dowodów na wewnętrzną przemianę głównych postaci nie widzę. Nikt nie umarł i nikt się nie narodził. Otarcie się o śmierć nie sprawiło, że bohaterowie zaczęli doceniać życie, bo życie okazało się być ordynarne jak reklama opisana w prologu. Po chwilowym wzroście adrenaliny wszystko zdaje się wracać do normy, każdy zajmuje swoje stare pozycje i znów dominuje szarość i indolencja. Nie doszukiwałabym się tutaj optymizmu i wiary w progres. Wręcz przeciwnie, jak wskazuje sama oprawa graficzna, jest to powieść o porażce. Pozwolę sobie na nonszalanckie stwierdzenie, że jest to niestety również powieść-porażka. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bycie w wódzie

Był 18 lipca, poniedziałek. Trzeci dzień jego, jak się wkrótce okaże, ostatniego ciągu alkoholowego. Pił wtedy już tylko czystą wódkę, to nie była już Tatra . Większość dnia chodził ledwo przytomny. Nasze jasne, nowobogackie mieszkanie na Dworskiej znowu przeistaczało się w duszną melinę. Ktoś, kto nie żył pod jednym dachem z alkoholikiem chyba nie zrozumie do końca, jaka atmosfera panuje w takim domu. Trudno jest adekwatnie odwzorować to połączenie bezsilności, obrzydzenia i rozpaczy.  Nie było nic gorszego niż przebywanie z Filipem na 34m², kiedy był w ciągu. Ten jego bełkot i chwianie się na nogach. Kiepy na narzucie z Zara Home, kiedy był już tak pijany, że nie trafiał w popielniczkę. Rozlana wódka na podłodze, kiedy nie trafiał już do szklanki. Ten przeszywający dźwięk wódki lanej do szklanki, lepkiej, niezmienianej od kilku dni. Nie bawił się już w kieliszki i mycie naczyń. Dźwięk lanej wódki rano, wieczorem, w nocy. Budzenie się do tego dźwięku zza ściany, kiedy Fili...

Zagłada Królestwa Blupów

Niedziela, 31 lipca 2022, Kraków. Kilka dni po śmierci Filipa, kilka dni przed jego pogrzebem. Nie miałam nic do zrobienia, a to mnie trzymało ostatnio w ryzach – załatwianie spraw. Zapierdol, nie było miejsca w grafiku na rozklejenie się. Było mieszkanie do opróżnienia, klepsydry do rozwieszenia, znajomi Filipa do powiadomienia, wieniec do zamówienia w kwiaciarni, rozwiązywanie umowy na internet, kupowanie ubrań na pogrzeb, zeznania na komendzie. Owszem, budziłam się rano z płaczem, ale potem brałam się w garść i leciałam ogarniać rzeczy. Dopóki nie przyszła niedziela i nie było niczego do załatwienia. Ryzykowna sytuacja. Co można robić w niedzielę? Można leżeć na kanapie i łkać, dopóki zaufana przyjaciółka nie poratuje cię swoimi zapasami Xanaxu. Ja wolałam zapierdalać jak nieczłowiek , byle nie myśleć. Więc żeby mieć jakiś cel do odhaczenia tego dnia, wpadłam na pomysł, że zrobię sobie tatuaż. W tym samym studiu na Szewskiej, w oficynie na obskurnym podwórku, gdzie Filip zrobi...

Mobilność

Kolejny dzień pozwalam sobie na bycie maksymalnie zdekoncentrowaną, choć powinnam teraz zakuwać na egzamin z lektoratu. Sama już siebie nie rozumiem. Jest ze mną źle? Czy może to, co mnie dopadło – niemoc i rozkojarzenie – jest normalne i powszechne w tej dobie pandemicznej? Może za dużo rozmyślam, a powinnam po prostu zęby zacisnąć i przez to przebrnąć? Chociaż zęby mocno są już starte i zniszczone, niedługo nie będę miała czego zaciskać. Bruksizm jest chorobą-metaforą.  Co najmniej kilka opcji do rozważenia: a) Na wsi przestało mi zależeć na wykształceniu, przyszłości i mojej miejskiej, inteligenckiej tożsamości. Dlatego sobie odpuszczam tuż przed finałem studiów, dlatego nie potrafię się zmotywować.  b) Popadłam w apatię albo anhedonię; nie jest ze mną aż tak dobrze, jak mi się wydaje.  c) Nie wytrzymuję stresu i zamarzam jak jaszczurka, zamiast docisnąć gazu z tym wszystkim i mieć z głowy Uniwersytet Jagielloński. d) Nie stoję pod ścianą, nie ma naglącej zewnętrzne...