— O! Patrz jaka wielka flaga! — wykrzykuje z wyrazem chłopięcego zachwytu na twarzy. — Robi wrażenie!
W Lublinie na jednym rondzie w centrum, koło zamku, jebnęli na rocznicę niepodległości gigantyczny maszt z flagą Polski za kilkaset tysięcy złotych.
Jego flaga łopocząca na wietrze rozrzewnia, ja przeżywam krótki moment derealizacji. Siedzę sflaczała w samochodzie pędzącym ku barwom narodowym, czy tego chcę, czy nie. Flaga rośnie, rośnie i rośnie nam przed oczami. Barwy narodowe biorą we władanie przednią szybę samochodu, potem przesuwają się w górę, aż w końcu znikają poza nasze pole widzenia, co przyjmuję z ulgą. On natomiast pogrąża się w błogiej zadumie.
🚘🌨🇵🇱🌨🚘
Przyjechaliśmy zbyt wcześnie na dworzec. Jest zimno, niebo wygląda jak szary glut, pada śnieg, jestem naburmuszona i nie chce mi się żyć, więc nie idziemy zwiedzać lubelskiej starówki, nie idziemy na gastro z blaszanej budy, nie idziemy się cieszyć tymi nielicznymi wspólnie spędzonymi chwilami — siedzimy w samochodzie i czekamy, przeze mnie. Jak nietrudno zauważyć, 11 listopada 2018 r. lubelski dworzec autobusowy nie przestał być nagle porażająco paskudny. Jest mi źle w moim ciele i na tej planecie i współczuję wszystkim moim znajomym, że mnie znają.
Udaje mu się włączyć niemiecką kartę w telefonie i posegregować paragony w portfelu, ale nadal zostaje mnóstwo czasu, dlatego zadaje pozornie bezpieczne pytanie: "no to co tam przeczytałaś przez święta?" A jest to akurat złe pytanie, jak najbardziej niepożądane. On w zasadzie nie wie czym ja się zajmuję w tym Krakowie, ja też czasami nie wiem, ale jeszcze bardziej nie wiem, czy leży w moim interesie, by go o tym uświadamiać.
— Jedną sztukę Szekspira i książkę napisaną na jej podstawie. — Dobrze, zapunktowałam, bo córa na UJocie i czyta Szekspira. Poza tym czytanie Szekspira to jest coś, czego można spodziewać się po anglistach. Widzę, że jest zadowolony.
Ciągnę dalej:
— Jedno opowiadanie science fiction — ale pomijam, że o masowym, histerycznym mordowaniu kobiet w imię religii, bo nie mam teraz siły w feminizm, a jeszcze on od niedawna jest nadzwyczaj wierzący. Już zdążyliśmy się pokłócić o księży pedofili przy barszczu z uszkami i transmisji mszy świętej z Watykanu, wystarczy. Science fiction przechodzi gładko.
— … i taką jedną książkę o życiu gejów w Londynie.
Tym razem wiedziałam, że spierdoliłam jeszcze zanim skończyłam zdanie.
— No chyba żartujesz! O pedałach?!
— No wyobraź sobie, że oni też jakoś muszą żyć.
— …
— …
— No to jak oni tam żyją?
I to jest kolejne niepożądane pytanie, bo streszczenie Klubu korynckiego Alana Hollinghursta osobie wyznającej rodzinne, chrześcijańskie wartości przez osobę tych wartości nie wyznającą jest wyzwaniem, którego wygodniej jest się nie podejmować.
— To jest tak, że w niektórych miejscach toczy się podwójne życie. Na przykład w łaźniach, na pływalniach… Wieczorem to są ich miejsca spotkań. To są jedyne miejsca w których mogą otwarcie nawiązywać znajomości. Nie tylko romantyczne, ale też seksualne.
— Że co, że oni to robią tam gdzie normalni ludzie chodzą pływać?! I normalni ludzie później kąpią się w tej wodzie?!
— Nie, ta woda jest ciągle oczyszczana, normalni ludzie są bezpieczni
— A, to chyba że...
Tak, czysto musi być. Musi być czysto. Tak.
(03.01.2019)
Komentarze
Prześlij komentarz