— Przecież nie po to
się żyje, żeby dać się zabić. Powiedz!
— Ja żyję, żeby
ratować.
Tak mówi pracownik szpitala wojskowego do swojej żony w
opowiadaniu „Śmierć wrogom ojczyzny” Barbary Sadurskiej. Opowiadanie zostało opublikowane
w grudniowym Miesięczniku ZNAK (nr 775), którego hasłem przewodnim jest "wierzę, wątpię, odchodzę". Tym razem nie będzie o opowiadaniu, choć jest bardzo dobre,
poruszające. Nie nawiązuję do niego jednak bez przyczyny. Będzie o powieści Mnich. Historia
życia, którego nie było Tadeusza Bartosia (2019, Wydawnictwo Marginesy).
To również historia z motywem "wierzę, wątpię, odchodzę" i z postulatem "nie po to się żyje, żeby dać się zabić". Zostańmy konkretnie przy
temacie śmierci i zabijania – bo czemuż by nie? Będę się starała, żeby było ciekawiej niż u Organka.
Sadurska w swoim opowiadaniu pisze o nacjonalizmie, a Bartoś o monastycyzmie
chrześcijańskim – niby dwie różne bajki, ale przecież w niektórych miejscach
jedno z drugim ładnie się integruje. Co
ciekawe, i u nacjonalistów i u mnichów (choć pewnie nie u wszystkich) pojawia się jakaś obsesja zabijania. Tak. W przypadku
nacjonalizmu obsesja zabijania dotyczy „wrogów ojczyzny”, a w przypadku monastycyzmu mamy do czynienia z
obsesją zabijania samego siebie.
Powieść Bartosia jest w jakimś stopniu refleksją nad tym, po
co żyje ktoś, kogo celem jest żyć tak, by dać się zabić.
Nagmatwałam. Wyjaśni nam to znowu Michel Foucault: „monastycyzm jawi się jako jakaś postać życia pokutniczego. Życie mnicha to via paenitentiae, życie pokutne, czyli życie polegające na umartwieniu, którego celem jest umożliwienie jednostce, by stała się martwa dla tego świata, a narodziła się dla życia prawdziwego” – czyli życia duchowego i filozoficznego [1]. „Krzyżowanie się życia pokutniczego i życia filozoficznego to, prawdopodobnie, jedna z podstawowych cech instytucji monastycznej – klasztor, życie klasztorne uważane jest za autentyczne życie filozoficzne. […] Żyć jak filozof czy też żyć jak mnich, prowadzić prawdziwe filozoficzne życie w klasztorze to zyskać możliwość dostępu do prawdy, dostępu do prawdy na drodze zapanowania nad sobą i poznania siebie” [2].
Zdaje się jednak, a przynajmniej tak to Bartoś ukazuje, że mnichom w rzeczywistości nie tak bardzo zależy na samej prawdzie, kiedy wybierają ten filozoficzno-duchowy lifestyle. Zależy im raczej na dystynkcji, jaka wiąże się z posiadaniem dostępu do tej wyobrażonej prawdy. No bo to jest jednak jakieś dobro ekskluzywne dla VIPów, ten dostęp do prawdy – większość z nas nie obiera w swojej karierze ścieżki filozoficzno-duchowej, tylko po prostu znajdujemy sobie jakąś zwykłą robotę. Więc poprzez egzystowanie w dość surowym środowisku klasztornym, modlitwę, naukę, i odrzucenie świata doczesnego z jego wszystkimi fajnymi rzeczami – takimi jak seks, na przykład – mnich dostaje plakietkę VIPa z dostępem do prawdy. A to idzie w pakiecie z innymi bonusami, choćby z poczuciem wyższości nad pospólstwem, podwyższonym ego. Zdaniem Bartosia mnisi nie są zapatrzeni w Boga i jego prawdę – są zapatrzeni w samych siebie. Chodzi o budowanie pozytywnego obrazu swojego "ja" poprzez wyrzeczenie się tego, co zostało uznane w naszej kulturze za podłe i przyziemne.
Nagmatwałam. Wyjaśni nam to znowu Michel Foucault: „monastycyzm jawi się jako jakaś postać życia pokutniczego. Życie mnicha to via paenitentiae, życie pokutne, czyli życie polegające na umartwieniu, którego celem jest umożliwienie jednostce, by stała się martwa dla tego świata, a narodziła się dla życia prawdziwego” – czyli życia duchowego i filozoficznego [1]. „Krzyżowanie się życia pokutniczego i życia filozoficznego to, prawdopodobnie, jedna z podstawowych cech instytucji monastycznej – klasztor, życie klasztorne uważane jest za autentyczne życie filozoficzne. […] Żyć jak filozof czy też żyć jak mnich, prowadzić prawdziwe filozoficzne życie w klasztorze to zyskać możliwość dostępu do prawdy, dostępu do prawdy na drodze zapanowania nad sobą i poznania siebie” [2].
Zdaje się jednak, a przynajmniej tak to Bartoś ukazuje, że mnichom w rzeczywistości nie tak bardzo zależy na samej prawdzie, kiedy wybierają ten filozoficzno-duchowy lifestyle. Zależy im raczej na dystynkcji, jaka wiąże się z posiadaniem dostępu do tej wyobrażonej prawdy. No bo to jest jednak jakieś dobro ekskluzywne dla VIPów, ten dostęp do prawdy – większość z nas nie obiera w swojej karierze ścieżki filozoficzno-duchowej, tylko po prostu znajdujemy sobie jakąś zwykłą robotę. Więc poprzez egzystowanie w dość surowym środowisku klasztornym, modlitwę, naukę, i odrzucenie świata doczesnego z jego wszystkimi fajnymi rzeczami – takimi jak seks, na przykład – mnich dostaje plakietkę VIPa z dostępem do prawdy. A to idzie w pakiecie z innymi bonusami, choćby z poczuciem wyższości nad pospólstwem, podwyższonym ego. Zdaniem Bartosia mnisi nie są zapatrzeni w Boga i jego prawdę – są zapatrzeni w samych siebie. Chodzi o budowanie pozytywnego obrazu swojego "ja" poprzez wyrzeczenie się tego, co zostało uznane w naszej kulturze za podłe i przyziemne.
Swoją drogą, nie powinnam automatycznie przypisywać
tych opinii autorowi powieści, skoro nie jest to autobiografia. Pozwalam sobie
na ten skrót myślowy, bo Tadeusz Bartoś dał się poznać szerszej publiczności jako były dominikanin i krytyk Kościoła, więc wiadomo jest, że bohater powieści jest na nim wzorowany w wysokim stopniu. Nie zmienia to faktu, że Mnich jest fikcją, na
dodatek osadzoną we francuskim zakonie benedyktynów, co wytwarza dystans
między autorem a bohaterem. Może żeby było ciekawiej, może żeby Bartosiowi było bardziej komfortowo
– nie wiem, to temat na inne przemyślenia. Wróćmy do Foucaulta.
Życie na pokaz
Osiąganie dostępu do prawdy na drodze „teatralizacji życia,
ciała, gestów” według Foucaulta jest typowe dla antycznych rytuałów
pokutniczych, a nie dla praktyk monastycznych [3].
Jednak, o ile ufamy relacji Bartosiowego narratora, w
zakonach niewiele się zmieniło w kwestii życia duchowego względem starożytności.
U benedyktynów Bartosia też wszystko jest na pokaz. Celibat i rytualne modlitwy,
post, życie w ubóstwie, spanie w celach i chodzenie w pokutniczych szatach – to
elementy performansu.
Ale to chyba nie jest nic szokującego. Dla mnie czymś nowym jest stwierdzenie, że uduchowiony, skupiony wyraz twarzy mnicha to maska, która ma ukryć jego zawiść i zgorzknienie. „[Życie] życiem, które jest jak śmierć i które, właśnie dlatego, że jest jak śmierć na tym świecie, zapewni dostęp do innego życia” [4] jawi się w powieści Bartosia nie jako chlubne wyrzeczenie się niskich wartości, lecz jako moralne bankructwo. Mnisi żyją życiem martwym z czysto egoistycznych pobudek. Chcą żyć w prawdzie, bo brzydzą się prawdziwym życiem. Życie w prawdzie to życie w czystości, dążenie do boskiej, nadludzkiej doskonałości. Natomiast prawdziwe życie jest brudne, niejednoznaczne, nieprzewidywalne, wymyka się spod kontroli. Chodzi o to by nie splamić się tym brudem, wepchnąć się przed normalsów w kolejce po zbawienie, nigdy nic dla nich nie robiąc, starając się za wszelką cenę od nich izolować, wykształcając wobec nich pogardę. Tak można wywnioskować z tego, co Bartoś pisze.
Ale to chyba nie jest nic szokującego. Dla mnie czymś nowym jest stwierdzenie, że uduchowiony, skupiony wyraz twarzy mnicha to maska, która ma ukryć jego zawiść i zgorzknienie. „[Życie] życiem, które jest jak śmierć i które, właśnie dlatego, że jest jak śmierć na tym świecie, zapewni dostęp do innego życia” [4] jawi się w powieści Bartosia nie jako chlubne wyrzeczenie się niskich wartości, lecz jako moralne bankructwo. Mnisi żyją życiem martwym z czysto egoistycznych pobudek. Chcą żyć w prawdzie, bo brzydzą się prawdziwym życiem. Życie w prawdzie to życie w czystości, dążenie do boskiej, nadludzkiej doskonałości. Natomiast prawdziwe życie jest brudne, niejednoznaczne, nieprzewidywalne, wymyka się spod kontroli. Chodzi o to by nie splamić się tym brudem, wepchnąć się przed normalsów w kolejce po zbawienie, nigdy nic dla nich nie robiąc, starając się za wszelką cenę od nich izolować, wykształcając wobec nich pogardę. Tak można wywnioskować z tego, co Bartoś pisze.
Należy podkreślić, że zabijanie siebie nie dotyczy tylko sfery
fizycznej, cielesnej. Ascetyczny performans ma służyć urabianiu mentalności i psychiki
mnicha. Zabicie siebie ma polegać na zabiciu swojej tożsamości (co symbolizuje
zmiana imienia podczas rytuału obłóczyn – w przypadku bohatera powieści z Jana
na Benedykta). Wszystko po to, by stać się pustym naczyniem do wypełnienia wolą
Boga. Im bardziej indywidualne
„ja” mnicha jest martwe, tym bliżej mu do doskonałości. No wydaje się to jakby z deczka niezdrowe dla ludzkiej psychiki.
Życie kontemplacyjne to w istocie niewolnictwo, któremu należy oddawać się z pasją. W zasadzie to też nie powinno nas szokować, bo w kościelnym żargonie słowo "niewolnictwo" zdaje się nie mieć aż tak negatywnych konotacji – jest zupełnie w porządku być niewolnikiem Maryi czy Chrystusa. Tylko kiedy zdyskredytuje się tę niewidzialną, boską czy maryjną instancję, okazuje się, że w praktyce mnich jest niewolnikiem Kościoła. Źródłem chluby dla mnicha ma być pobożność rozumiana jako absolutne poddaństwo. Bartoś wprost nazywa taką odwróconą logikę sofistycznym zabiegiem służącym indoktrynacji.
Życie kontemplacyjne to w istocie niewolnictwo, któremu należy oddawać się z pasją. W zasadzie to też nie powinno nas szokować, bo w kościelnym żargonie słowo "niewolnictwo" zdaje się nie mieć aż tak negatywnych konotacji – jest zupełnie w porządku być niewolnikiem Maryi czy Chrystusa. Tylko kiedy zdyskredytuje się tę niewidzialną, boską czy maryjną instancję, okazuje się, że w praktyce mnich jest niewolnikiem Kościoła. Źródłem chluby dla mnicha ma być pobożność rozumiana jako absolutne poddaństwo. Bartoś wprost nazywa taką odwróconą logikę sofistycznym zabiegiem służącym indoktrynacji.
Konsekwencje klasztornych wyrzeczeń
Bartosiowa wizja życia monastycznego przybiera formę
inżynierii behawioralnej, która ma wyprodukować nadczłowieka wyemancypowanego
od tych wszystkich brudnych, wstydliwych rzeczy, które czynią nas ludźmi. Niestety
monastyczne majstrowanie przy tożsamości i psychice okazuje się nieodwracalnie
człowieka rujnować. Mnisi stają się niezdolni do samodzielnego życia poza
murami klasztoru. Muszą być w nieustannym stosunku zależności względem kogoś innego, kto ma za zadanie wypełnić ich pustkę.
W intymnym życiu bohatera powieści Bartosia po opuszczeniu zakonu taką rolę ma tradycyjnie pełnić kobieta. Jak się niestety okazuje, wybrance Jana-Benedykta nie widzi się tego typu styl życia – chce związku, w którym obie strony inwestują po równo, podczas gdy on, przyzwyczajony do izolacji, nie jest nawet przysposobiony do przebywania wśród ludzi.
Jest za to przysposobiony do chorobliwego nadzorowania i analizowania swoich myśli. Fizyczne ruchy świata zewnętrznego stają się rozmytym tłem dla przytłaczającego ruchu mentalnego. Spontaniczność i „dzianie się” świata zewnętrznego frapują Jana-Benedykta, niemniej pozostaje on tylko obserwatorem. Jan-Benedykt jest zniszczony życiem w klasztornej rutynie. Były mnich w kreacji Bartosia jest trochę zjawą, trochę zepsutą maszyną.
W intymnym życiu bohatera powieści Bartosia po opuszczeniu zakonu taką rolę ma tradycyjnie pełnić kobieta. Jak się niestety okazuje, wybrance Jana-Benedykta nie widzi się tego typu styl życia – chce związku, w którym obie strony inwestują po równo, podczas gdy on, przyzwyczajony do izolacji, nie jest nawet przysposobiony do przebywania wśród ludzi.
Jest za to przysposobiony do chorobliwego nadzorowania i analizowania swoich myśli. Fizyczne ruchy świata zewnętrznego stają się rozmytym tłem dla przytłaczającego ruchu mentalnego. Spontaniczność i „dzianie się” świata zewnętrznego frapują Jana-Benedykta, niemniej pozostaje on tylko obserwatorem. Jan-Benedykt jest zniszczony życiem w klasztornej rutynie. Były mnich w kreacji Bartosia jest trochę zjawą, trochę zepsutą maszyną.
Jak sobie poradzić na wolności?
Z powieści Bartosia można by było wywnioskować, że klasztory
są naturalnym wyborem dla ludzi, którzy boją się żyć, dla neurotyków podatnych
na wpływ. Człowiek przeszkolony do tego, by zawsze komuś i czemuś podlegać,
który nie wyobraża sobie życia w niekontrolowanych warunkach, po opuszczeniu
klasztoru staje przed egzystencjalną trwogą bycia wolnym. Oczywiście, ta
wolność jest iluzoryczna, ale dla kogoś, kto właśnie wyszedł z instytucji o mocno
zhierarchizowanej strukturze może być oszałamiająca.
W zasadzie można czytać tę powieść jako traktat rozważający dwa przeciwne sposoby bycia w świecie: życie w niewoli dla własnego komfortu i poczucia bezpieczeństwa vs. życie ze świadomością i ciężarem wolności. Widać w Mnichu inspiracje filozofią egzystencjalistyczną, którą Bartoś zajmował się jako pracownik akademicki.
Jan-Benedykt intelektualnie opowiada się za byciem tu i teraz i braniem za to odpowiedzialności, ale równocześnie nie jest w stanie tej myśli realizować; nie podejmuje ryzyka – jest przyssany do tego, co bezpieczne, czyli do swojego życia wewnętrznego i do rutyny. Niekiedy żałuje wyjścia z klasztoru. Zdaje sobie sprawę, że nie potrafi żyć autentycznie. Jego wolność wyboru okazuje się być ograniczona, zdeterminowana przez złe wybory z przeszłości. Nawet jego myśli i język jakimi je artykułuje są uformowane przez doświadczenie życia klasztornego.
W zasadzie można czytać tę powieść jako traktat rozważający dwa przeciwne sposoby bycia w świecie: życie w niewoli dla własnego komfortu i poczucia bezpieczeństwa vs. życie ze świadomością i ciężarem wolności. Widać w Mnichu inspiracje filozofią egzystencjalistyczną, którą Bartoś zajmował się jako pracownik akademicki.
Jan-Benedykt intelektualnie opowiada się za byciem tu i teraz i braniem za to odpowiedzialności, ale równocześnie nie jest w stanie tej myśli realizować; nie podejmuje ryzyka – jest przyssany do tego, co bezpieczne, czyli do swojego życia wewnętrznego i do rutyny. Niekiedy żałuje wyjścia z klasztoru. Zdaje sobie sprawę, że nie potrafi żyć autentycznie. Jego wolność wyboru okazuje się być ograniczona, zdeterminowana przez złe wybory z przeszłości. Nawet jego myśli i język jakimi je artykułuje są uformowane przez doświadczenie życia klasztornego.
Czy to jest dobra książka?
No moim zdaniem raczej tak. Styl i forma powieści wydają mi się być podporządkowane temu, co autor głosi.
Jeśli Jan-Benedykt jest martwy, to bogactwo świata przedstawionego i pogłębione
opisy postaci go zamieszkujących raczej nie przystawałyby do tej jego martwoty. Mnich
jest kontemplacyjną powieścią o niemożności wyrwania się z życia
kontemplacyjnego, o niemożności życia w świecie, o byciu niewolnikiem własnego
urobionego psyche. Dlatego mamy do czynienia z trybem objaśniającym: dzieje się
mało, narrator przede wszystkim relacjonuje nam do czego
dochodzi w umyśle jednostki zindoktrynowanej usiłującej indoktrynację odrzucić. Wychodzi z tego trochę przegadana powiastka
filozoficzna, ale posądzanie o brak akcji i pełnokrwistych postaci wydaje mi się nieadekwatne w tym przypadku. Tylko mam jednak wrażenie, że nie wykorzystano tutaj
pełnego potencjału Historii życia, którego nie było. Bartoś działa głównie
jako publicysta-akademik i naturalnie się to w jego stylu pisaniu przejawia, nie jest zbyt literacki.
Problem z tego typu książkami, jak dla mnie, polega na tym, że spodziewam się wyczytać z nich to, co chciałabym wyczytać. To jak poklepywanie siebie samej po plecach, strata czasu. W przypadku Mnicha jest trochę inaczej, bo Bartoś nie utwierdził mnie tylko w
przekonaniach jako ateistkę o krytycznym stosunku do Kościoła. Pod tym względem introspekcyjny i filozoficzny charakter Mnicha jest zaletą.
Ale i tak powieść Bartosia będzie bardziej ekscytująca dla wierzących – szczególnie tych, którzy traktują swoją wiarę tylko i wyłącznie jako kulturowy spadek, coś naturalnego i oczywistego, a nie również jako aspekt życia, który trzeba przeżywać i interpretować. Może ta książka zmusić ich do przemyślenia co nimi kieruje w ich wierze. Niestety, obawiam się, że język jakim jest napisana będzie dla nich kłopotliwy, choć widać, że Bartoś nie chce czytelnika wykluczać zbyt specjalistycznymi terminami i nieprzystępnymi metaforami.
Niekiedy pojawiają się w Mnichu również dość wywrotowe myśli. W momencie, w którym narrator nazywa chrześcijaństwo satanizmem, mój ultra-katolicki ojciec, dla którego kupiłam tę książkę, prawdopodobnie rzuciłby nią o ścianę.
Ale i tak powieść Bartosia będzie bardziej ekscytująca dla wierzących – szczególnie tych, którzy traktują swoją wiarę tylko i wyłącznie jako kulturowy spadek, coś naturalnego i oczywistego, a nie również jako aspekt życia, który trzeba przeżywać i interpretować. Może ta książka zmusić ich do przemyślenia co nimi kieruje w ich wierze. Niestety, obawiam się, że język jakim jest napisana będzie dla nich kłopotliwy, choć widać, że Bartoś nie chce czytelnika wykluczać zbyt specjalistycznymi terminami i nieprzystępnymi metaforami.
Niekiedy pojawiają się w Mnichu również dość wywrotowe myśli. W momencie, w którym narrator nazywa chrześcijaństwo satanizmem, mój ultra-katolicki ojciec, dla którego kupiłam tę książkę, prawdopodobnie rzuciłby nią o ścianę.
No, wiele dział zostało przez Bartosia wyprowadzonych. Nie
wszystkie były dla mnie oczywiste, np. to, że religijne dążenie do doskonałości
może być czymś buńczucznym, megalomańskim, wywodzącym się z przeświadczenia o
swojej nieograniczonej sprawczości. Z przeświadczenia, że można być sługą Boga, a równocześnie być zdolnym do prześcignięcia jego planów. Z potrzeby podporządkowywania sobie płynnej materii życia,
zahaczającej niemal o jakieś zaburzenia nerwicowe. Ze zwykłego niezrozumienia na czym
polega różnorodność życia na tej planecie. Z egoizmu i pogardy.
Intuicja od dawna mi podpowiadała, że instytucje religijne są przede wszystkim narzędziami sprawowania kontroli nad ludźmi, ale nie zdawałam sobie sprawy jak daleko może być to posunięte.
Intuicja od dawna mi podpowiadała, że instytucje religijne są przede wszystkim narzędziami sprawowania kontroli nad ludźmi, ale nie zdawałam sobie sprawy jak daleko może być to posunięte.
[1] Michel
Foucault, Zło czynić, mówić prawdę. Funkcja wyznania w sprawiedliwości. Wykłady z Louvain, 1981 (e-book), przeł. Andrzej Zawadzki, Kraków 2018, s. 180-181.
[2] Tamże,
s. 181.
[3] Tamże,
s. 161.
[4] Tamże,
s. 182
"Niekiedy pojawiają się w Mnichu również dość wywrotowe myśli. W momencie, w którym narrator nazywa chrześcijaństwo satanizmem...." nawiązuje trochę do gnostyków. Ale niedosyt mam jednak po tej książce. Chciałoby się więcej, głębiej. Są ciekawe momenty, ale większość to pop-płuczyny. Szkoda. A co do instytucji religijnych w wydaniu monastycznym - sądzę, że trochę to upraszczasz. Nie tylko kontrola, władza. W klasztorach chronili się od setek albo i tysięcy lat ludzie, którzy np "nie mieli jaj" żeby bić się po mordach, podrzynać innym gardła itd. Albo nie chcieli być gwałceni i rodzić dzieciątek. W naszych czasach (na szczęście!) ciężko to pojąć. Ale barbarzyństwo niestety wraca... Jeszcze dramat egzystencji niejeden akt szykuje nam i naszym bliźnim, towarzyszom, siostrom i braciom itp.. :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zajebiście piszesz! Czysta przyjemność znaleźć takie teksty na współczesnym blogu, hehe. :)
P.S. Miałem kiedyś ultra-katolickiego ojca. Myślę sobie, że gdyby rzucił książką w ścianę (a nie w darczyńcę), toby znaczyło, że to nie był jeszcze taki najgorszy ojciec. Mój sam po takie rzeczy nie sięgał, ale jak mi kiedyś znalazł na półce "Jeśli Boga nie ma..." Kołakowskiego, to siedział nad tym (co czyta jego syn) całą noc i wydusił z rana: "Co ten facet próbuje udowodnić?". Jak mu miałem wytłumaczyć, że implikacja nic o istnieniu nie mówi, że późny Kołakowski to w zasadzie chrześcijanin (z czego jeszcze nie całkiem sobie wtedy zdawałem sprawę) itd. To już może lepiej iść z ojcem (jeśli się utrzymuje kontakt i relacje) na jakiś spacer i pogadać albo i pomilczeć razem?
Nie wykluczam, że klasztory sprawowały również pozytywne funkcje, że były azylem dla różnych ludzi z różnych powodów. Klasztory to oczywiście nie tylko kontrola i władza - również nauka, kontemplacja, źródło schronienia, itd. Moim zdaniem element kontroli i władzy jest jednak dominujący w zbiorze elementów składających się na raison d'être wspólnot monastycznych. Ale, wiadomo, to tylko moje zdanie, koloryzowane lekturą Bartosia i Foucaulta, może być rzeczywiście uproszczone i może przejawiać się w nim uprzedzenie (którego raczej nie ukrywam, ale które usiłuję jakoś wewnętrznie negocjować). Staram się swoje zdanie wyrażać dość ostrożnie, kiedy wiem, że nie jestem ekspertką z danej dziedziny, ale też nie chcę się autocenzurować (bo to tylko współczesny blog, a nie praca akademicka).
UsuńKupiłam "Mnicha" ulta-katolickiemu ojcu w ramach ruchu oporu wobec jego nieugiętym próbom nawracania mnie. Opcja pogadać/pospacerować/pomilczeć niestety nie wchodziła wtedy w grę. Na szczęście ojciec zluzował i misjonarskie napastowanie ustało jak na razie :)
Dzięki za komplementy i pozdrawiam!