Tak to jest, że kiedy zobaczy się u przyjaciółki tomiszcze z tytułem KAPITALIZM jakże seksownie tłustą, wielką literą wypisanym na grzbiecie, to się na usta ciśnie „ej, weź mi to pożycz!” (i wtedy przyjaciółka pożycza pożyczoną od kogoś innego książkę, za co dziękuję). W środku też bywa masno, jakby to powiedziała młodzież dwa lata temu.
Kapitalizm. Historia krótkiego trwania (2017,
Fundacja Bęc Zmiana) jest próbą przedstawienia systemu, w którym przyszło nam
żyć z nieco innej perspektywy, odbiegającej od tej powszechnie przyjętej w
Polsce. Kacprowi Pobłockiemu przyświecały przy tym dwa cele. Pierwszym z nich
jest „przeprowadzenie deokcydentalizacji polskiej humanistyki” [1].
Znaczy to tyle co odrzucenie naszej fascynacji Zachodem. Jednym z przejawów tej
niezdrowej fascynacji jest przeświadczenie, że jesteśmy krajem zacofanym i że
musimy Zachód doganiać. Otóż nie musimy. Po części dlatego, że nie ma jednej
uniwersalnej ścieżki rozwoju dla wszystkich społeczeństw tego świata; po części
dlatego, że Zachód stał się synonimem dobrobytu relatywnie niedawno i według
Pobłockiego nie będzie nim długo. Bardziej niż Zachodem moglibyśmy zacząć się
interesować tzw. państwami rozwijającymi się, które być może w ostatecznym
rozrachunku pokonają samozwańczych protoplastów kapitalizmu w ich własnej grze.
Drugim celem Pobłockiego jest „wyłożenie własnej narracji na
temat tego, czym jest i skąd wziął się kapitalizm” [2].
Jego narracja podkreśla, że kapitalizm opiera się na niewolnictwie (pracę
najemną można traktować jako jego nieco ulepszoną formę – po angielsku nazywa
się to „wage slavery”). Co znaczy, że kapitalizm jest systemem tak starym, jak
stara jest instytucja niewolnictwa – nie został wymyślony przez holenderskich kupców,
włoskich bankierów ani brytyjskich przedsiębiorców.
Aby nam Zachód odczarować,
Kacper Pobłocki obala europocentryczne mity, ukazując, że to co nam wykwitło po
rewolucji przemysłowej z XVIII. wieku było jedynie modyfikacją zastanych
mechanizmów. Przy czym ten rozkwit ludzkiej przedsiębiorczości i pracowitości nie był wcale tak imponujący, jeśli porówna się go ze średniowiecznym kapitalizmem
świata islamskiego czy niedawną industrializacją Chin. Tak samo kapitalizm nie
dotarł do Polski wraz z planem Balcerowicza – pierwszym polskim kapitalistą był
najprawdopodobniej Mieszko I, który parał się handlem niewolnikami. To za
srebro uzyskane od islamskich kupców za sprzedaż pochwyconych Słowian miał być
w stanie karczować puszczę i budować grody.
Według Pobłockiego to co odróżnia współczesny kapitalizm od jego
poprzednich form to przede wszystkim utowarowienie pieniądza i przestrzeni.
Dzięki finansjalizacji pieniądz zaczął wirtualnie pomnażać pieniądz, zarówno na
Wall Street, jak i przy każdej nieznacznej transakcji, którą dokonujemy kartą w najbliższej
Biedronce. Natomiast rynek nieruchomości przekształcił w produkt naturalny
zasób – ziemię, grunt, przestrzeń – dzięki czemu wykształciło się doskonałe pole do
spekulacji. Pobłocki nie wspomina o tym w tej książce, ale kosztami, jakie za
to ponieśliśmy są m.in. horrendalny wzrost cen mieszkań w największych miastach
i chaos przestrzenny, wynikający ze swobody, jaką cieszą się w Polsce deweloperzy.
***
Przestrzeń – nie tylko ta utowarowiona – odgrywa ogólnie dużą rolę w zmianie optyki, jaką Pobłocki zaproponował w tej publikacji. Nazywa wręcz przedstawioną przez siebie narrację "przestrzenną teorią kapitalizmu". Jak sam to ujął: „żeby zrozumieć to, kim jesteśmy i dokąd
zmierzamy, nie wystarczy patrzeć wstecz – należy dziś przede wszystkim
rozejrzeć się dookoła” (s. 13). W tym kontekście Pobłocki ma na myśli rozglądanie się dalej
niż granice Polski. Aby zrozumieć kapitalizm, należy zajrzeć do Detroit, Nowego
Jorku i Londynu, ale też do Szanghaju i Tokio, Dubaju, Stambułu i Mombaju, Lagos
i Tirany. Można jeszcze zahaczyć o francuską wieś. Najlepiej z domu, z książką
w ręce (#siedźnadupie).
Wszyscy wiemy, że żyjemy w zglobalizowanym świecie, ale mało
kto przyjmuje adekwatnie szeroką, globalną perspektywę myślenia o lokalnych
zjawiskach – a przecież umysły powinniśmy mieć już do tej pory wykształcone od
tego ciągłego podróżowania. Nie mamy zwyczaju analizować tego, co dzieje się w Polsce w
powiązaniu z tym, co dzieje się w Albanii czy Chinach (dopóki w Chinach coś nagle
nie jebnie i nie zdamy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy od nich uzależnieni).
Koncentrujemy się na Brukseli i Waszyngtonie, a to, jak się okazuje, dość wąsko
zakrojona perspektywa.
***
Metaforą, która organizuje Kapitalizm. Historię krótkiego trwania jest mapa.
We wstępie (zatytułowanym „Legenda”) Pobłocki przypomina o tym, jak nasze
myślenie o świecie zostało ukształtowane przez mapę Merkatora z XVI. wieku. Jest
to znacznie zniekształcone odwzorowanie powierzchni Ziemi. Miało ono swoją
praktyczną funkcję w żegludze, ale miało też funkcję propagandową. W sferze czysto
symbolicznej, panowanie w rzeczywistości maleńkich europejskich państewek nad
gigantycznym kontynentem afrykańskim wydawało się trochę mniej absurdalne po
tym, jak wizualna różnica między nimi została zredukowana. Niby nie jest to
żadna tajemna wiedza, ale na co dzień o tym nie pamiętamy. Proszę się przyznać
kto wyobrażał sobie Kolumbię nie jako kokainowy odpowiednik Szwajcarii, leżący gdzieś
tam obok Brazylii, tylko jako państwo o terytorium niemal cztery razy większym
od Polski?
No, a potem odpowiedzcie sobie na pytanie jak wyobrażacie
sobie stolicę Nigerii i wpiszcie „Lagos” w Google Grafika.
Kacper Pobłocki dowodzi, że tak samo jak przez europocentryczne
mapy wykształciliśmy spaczone wyobrażenie o świecie, tak samo możemy mieć spaczone
wyobrażenie o kapitalizmie. Wobec czego potrzebujemy nowej, zdecentralizowanej
mapy, która lepiej odwzoruje rzeczywistość. Innymi słowy, Pobłocki chce być
naszym kartografem. Kapitalizm. Historia krótkiego trwania ma być tą
nową mapą w wersji książkowej. Zamiast graficznej, spłaszczonej reprezentacji powierzchni
Ziemi podzielonej na terytoria, dostajemy kilkadziesiąt stron wykresów i
tabelek do kilkanastu rozdziałów tekstu, w którym skaczemy w czasie i
przestrzeni z jednego miejsca do drugiego.
Na pierwszy rzut oka wywód Pobłockiego wydaje się chaotyczny
i niezdyscyplinowany, ale jest w tym jakaś metoda. Nie przeszkadza aż tak bardzo brak linearności w książce,
która krytykuje linearne myślenie o procesach historycznych (chodzi o dopasowywanie wszelkich zjawisk i wydarzeń pod odgórnie narzucony związek przyczynowo-skutkowy, przez co wytwarza się narrację w stylu "tak to dokładnie musiało przebiegać"). Przeszkadza, że Pobłocki pisze zwięźle najbardziej w tych momentach, w których życzyłoby się, by rozwinął daną myśl, a rozwlekle, kiedy chciałoby się już
przejść gdzie indziej. Opis procesu finansjalizacji z mojej perspektywy „ekonomicznej
analfabetki” wydaje się zaledwie pobieżnie zarysowany – zupełnie do mnie nie
dotarł, wymiękam. Wciąż nie rozumiem jak pieniądz pomnaża pieniądz i jak się
zarabia na tworzeniu finansowych potworów Frankensteina. Miło wiedzieć, że
takie zjawiska istnieją – mój wkurw uległ wzmożeniu – ale nadal czuję się analfabetką
i nadal będę przełączać kanał, jeśli będzie na nim debata o zmianie stopy
procentowej przez bank centralny. Natomiast o grasowaniu Piastów na terenach
dzisiejszej Polski dowiedziałam się aż nadto. Nie po to sięgałam po tę książkę.
***
Kapitalizm. Historia krótkiego trwania to rzecz bardzo
specyficzna. Jest to zdizajnowana publikacja akademicka wydana poza głównym obiegiem
akademickim. W zamierzeniu ma trafiać do szerszego grona odbiorców, choć trudno
stwierdzić do jak bardzo szerokiego. Widać w niej pewne cechy literatury
popularnonaukowej. Pobłocki pozwala się sobie trochę rozluźnić i uobecnić jako
podmiot, np. podpierając jakiś argument anegdotą ze swojego życia. Wprowadza
dogodny dla czytelnika podział na rozdziały i podrozdziały (= można czytać
Kapitalizm w łatwostrawnych, kilkustronicowych kawałkach). Przede wszystkim, w
sposób typowy dla publikacji popularnonaukowej chwyta kilka srok za ogon w
swojej próbie syntetycznego omówienia wątków z różnych dyscyplin nauk ekonomicznych,
humanistycznych i społecznych. W zasadzie Kapitalizm to co najmniej dwie
książki upchnięte w jednej.
Takie podejście może wzbudzać nieufność, bo wiadomo, że
Pobłocki, antropolog społeczny, nie jest ekspertem w każdej z dyscyplin, z
których chciałby czerpać wiedzę – np. jeden użytkownik na Lubię Czytać dość
ostro skrytykował go za ponoć kulejące rozeznanie w dziedzinie ekonomii. Ale
tylko ponoć. Moim zdaniem w opinii tamtego gościa przejawiał się terytorializm
zwolennika ekonomii głównego nurtu. W efekcie jakoś niespecjalnie ufam ani
jemu, ani Pobłockiemu. Choć generalnie przechylam się ku interdyscyplinarnemu
podejściu do nauki, nawet jeśli miałaby w efekcie produkować więcej wątpliwości.
Dostrzegam potrzebę wychodzenia z naszych wąziutkich, wyspecjalizowanych
poletek, gdzie czujemy się pewnie i bezpiecznie.
***
Mimo wszystko śmiem sądzić, że Kapitalizm nie jest
przystępną publikacją. Tekst Kacpra Pobłockiego jest wciąż
zorientowany na coś, co niezbyt pieszczotliwie nazywam babraniem się w
materiale teoretycznym: bierze się cytat z X, bierze się cytat z Y i z odrobiną
wkładu własnego robi się z tego Z. (Btw, jeśli na podobnym mechanizmie polega
tworzenie derywatów finansowych, to czy możemy powiedzieć, że we współczesnej
akademii cytatologia jest formą finansjalizacji?). Bardziej pieszczotliwie taką
działalność nazywa się wchodzeniem w dyskusję, reinterpretowaniem,
redefiniowaniem, umiejscawianiem w nowym kontekście itepe, itede.
Nie żeby coś, ale wydaje mi się, że zbyt dużo jest tutaj Karl Polanyi przedstawił to tak, z
kolei Giovanni Arrighi widział to tak, ale moim zdaniem należy spojrzeć na to
tak, zgodnie z trendami obowiązującymi w dzisiejszej humanistyce żeby to miało
dotrzeć gdziekolwiek poza środowisko uczelniane. Problem leży w tym, jak
Pobłocki definiuje laika (albo w tym, że w ogóle nie chce go zdefiniować). Kim
konkretnie miałby być ten „ekonomiczny analfabeta”, którego chce oświecać? Ktoś
po studiach magisterskich czy po doktoracie? Ile miałby mieć lat i skąd
pochodzić?
Silna inspiracja zwrotem przestrzennym
może cieszyć. Mnie na początku bardzo cieszyła – chodziłam na seminarium, które
było temu poświęcone i napisałam pracę licencjacką, w której korzystam z tych
samych pojęć co Pobłocki. Znacznie ułatwiło mi to odbiór jego tekstu.
A wygląda
on mniej więcej tak:
Pobłocki trafnie diagnozuje, że w Polsce o kapitalizmie
mówi się dużo, mówi się bez opamiętania – i z lewa, i z prawa, i ze środka –
tylko, że na oślep tłuczemy się wszyscy tym gadaniem. Dlatego należy wrócić do
źródeł, należy wrócić do rozmowy o tym, czym w zasadzie jest ten kapitalizm i
skąd się wziął, albowiem nie są to wcale kwestie takie oczywiste. Pozwoli nam
to spojrzeć na kapitalizm i na nasze uwikłanie w kapitalizm z nowej
perspektywy. So far, so good.
Po czym Pobłocki wbija na nasz ring
bokserski, rzecząc:
wszystko przez to,
że myślicie o kapitalizmie w kategoriach
t e m p o r a l n y c h,
a trzeba myśleć o nim
p r z e s t r z e n n i e.
I tym
z nas, którzy rozumieją jego dialekt ściągnięte zostają z oczu przepaski.
Zostajemy wyzwoleni spod jarzma paradygmatu ewolucjonistycznego, deterministycznego,
okcydentalistycznego, spod jarzma myślenia linearnego, teleologicznego, prometejskiego,
myślenia wertykalnego... I tak oto z kopernikańskiej reorientacji ruszamy w
przestrzeń, woke jak nigdy przedtem, woke as fuck. Nie o tyle wychodzimy z
ringu, co ring wychodzi z nas.
No nie. No nie do końca. Nie tak szybko.
Kapitalizm miał odchodzić od bełkotliwego, wykluczającego
języka ekonomii i nie mniej wydumanego języka humanistyki. Miało być
demokratycznie i reader-friendly, ponieważ misją humanistów powinno być
wychodzenie poza hermetyczne środowisko akademickie. Z perspektywy Pobłockiego
takim wyjściem z własnej dupy jest umieszczenie w tekście jedno- lub dwu-zdaniowych
opisów pojęć, do których się odwołuje. Już za taki drobny gest miał zbierać
cięgi od co bardziej konserwatywnych akademików, którzy posądzali go o
nadopiekuńczość względem czytelnika. Heh.
Otóż obawiam się, że dla prawdziwego laika niczego nie
załatwiają jednozdaniowe wyjaśnienia czym jest przestrzeń relatywna, czym
abstrakcyjna i że w ogóle przestrzeń się produkuje i że jest pewna znacząca
różnica między „miejscem” a „przestrzenią”. Na moim seminarium ludzie nadal
drżeli przed pytaniami o naturę zwrotu przestrzennego po roku wysiłków. To nie
znaczy, że są debilami – to znaczy, że nawet Pobłocki jest nieco odklejony od
rzeczywistości, pomimo kontestowania akademickiego elityzmu. Nie mam pojęcia skąd ta pewność Pobłockiego, że napisał tekst
przystępny i doskonale naoliwiony [3],
ale na pewno nie jest w pozycji by o tym orzekać. To może być tekst przystępny
w porównaniu z tradycyjnymi publikacjami akademickimi. To jest zapewne tekst
napisany nieznośną nowomową z perspektywy ludzi z wykształceniem średnim albo ludzi, którzy studiowali nauki ścisłe. Zapewne, bo należałoby to zwyczajnie sprawdzić.
***
Zwrot przestrzenny jest super, pozwala wiele zjawisk lepiej
zrozumieć, ale jest tylko kolejnym zwrotem w humanistyce, która to z kolei ma
niesłabnące parcie na udowadnianie na każdym kroku, że się liczy, że zmienia
oblicze tej ziemi. I może nawet humanistyka potrzebuje być nad wyraz zaabsorbowana swoimi metodologiami i aparatami teoretycznymi w tych trudnych dla niej czasach? – nie wiem.
Chciałabym, żeby było inaczej.
Jestem niemiła, bo kończy mi się urlop studencki. Lektura
Kapitalizmu Pobłockiego zanurzyła mnie z powrotem w tym specyficznym obszarze
ludzkich praktyk, gdzie bijatyka toczy się o to, kto ładniej opisze i
wytłumaczy niesprawiedliwość. Miałam przerwę od tego typu rzeczy.
O tym, co w akademii jest uważane za ładne wspominałam trochę
przy omawianiu Powrotu do Reims – należy się kamuflować. Tutaj jest okazja
jeszcze poszerzyć definicję pojęcia „ładne, akademickie pisanie” (w moim ujęciu Eribon kontestował tego
typu pisanie poprzez bycie szczerym). A więc należy unikać
wypowiadania się z pozycji moralnego uniesienia, tzn. nie należy zbyt
jawnie obwiniać, nie należy wyrażać gniewu, nie należy agitować. Panie
władzo, ja tu tylko opisuję mechanizmy i skomplikowaną (poli)genezę, nie
śmiałbym krytykować. Tym samym kiedy Pobłocki stawia tezę „kapitalizm opiera
się na niewolnictwie”, nie należy traktować tego jako krytykę, bo Pobłocki nie
chce stwierdzać, że jest to coś złego.
No niby nie musi tego stwierdzać, ale w zasadzie z czym ma
problem? Po co wkłada tyle wysiłku w wytwarzanie pozorów neutralności, jak
wytknął mu Jan Sowa? [4]
Odpowiedź dostajemy po wewnętrznej stronie tylnej okładki książki: bo
dzięki temu „nie otrzymujemy kolejnej wersji moralnej krucjaty przeciw
kapitalizmowi” – tak to ujął zacytowany w blurbie prof. Waldemar Kuligowski. I mean…
serio? Już pomijając jaką podłą hiperbolą jest wyrażenie „moralna krucjata” w odniesieniu do krytyki antykapitalistycznej: nigdy
nie przestanie mnie zadziwiać, że moralność stała się
czymś banalnym i niesmacznym. (Mój wkurw uległ wzmożeniu) x2.
Dobra.
Tak na spokojnie, to jest jednak kawał dobrej roboty. Mam swoje zastrzeżenia, ale dużo się nauczyłam.
[1] Pobłocki,
Kacper. 2017. Dwie podróże po kapitalizmie, czyli odpowiedź Janowi Sowie. Praktyka
Teoretyczna 4(26), s. 393.
[4] Sowa,
Jan. 2017. Kapitalizm. Historia krótkiego trwania – Dziewiętnaście Long Reads o
„Tysiącu lat niewolnictwa” Praktyka Teoretyczna 4(26): 362-386.
Komentarze
Prześlij komentarz