Przejdź do głównej zawartości

Ile dałbym, by pamiętać – "Informacja zwrotna" Jakuba Żulczyka

Listopad to smutny i niebywale poważny miesiąc. Jesień chyli się ku końcowi, wzmagają się symptomy depresji sezonowej. Ale przede wszystkim jest to miesiąc wzmożonego kultywowania pamięci. Najpierw Wszystkich Świętych i rodzinne wycieczki na cmentarz, które zazwyczaj miałam w dupie. Wzbudzały mój niesmak te symboliczne znicze, chryzantemy złociste, góry plastiku i górnolotna zaduma. 

Od tego roku zaczynam jednak podchodzić do tego wszystkiego na serio. Zaczynam się utożsamiać z bogobojnymi babciami, które z taką lubością odwiedzają groby. W sierpniu, kiedy bolało najbardziej, często żałowałam, że jestem w Krupem i nie mogę pójść na Cmentarz Batowicki. Chciałam zepchnąć z grobu Filipa te wszystkie śmieci, te znicze i wiązanki, położyć się na płycie z lastryko, zasnąć i już się nigdy nie obudzić. 

A potem Święto Niepodległości, kolejny dzień listopadowej zadumy. Podniosłe pieśni na szkolnych apelach, politycy pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Do tego święta mój stosunek akurat nie uległ zmianie, nadal mam wyjebane na głównonurtową historię Polski. Ale ten dzień został nadpisany moją prywatną historią, moim prywatnym kultywowaniem pamięci. Bo akurat 11 listopada Filip miał urodziny.

Z tą książką wiążą się makabryczne wspomnienia. Powinna mi się źle kojarzyć. Patrząc na nią, powinnam mieć flashbacki z najgorszego momentu w życiu. Zerkam sobie teraz, kiedy to piszę, na tę żółto-fioletową okładkę, która tak się nie spodobała Filipowi uznał, że jest wyjątkowo paskudna ale w sumie to nic nie czuję. Intensywne uczucia już mi chyba przeszły. Może nie będzie tak źle. Może nie czekają mnie w pierwszej połowie listopada bez mała dwa tygodnie ponurego rozpamiętywania jego samobójczej śmierci.

  


 

Pamięć jest ważna

Bo na podstawie tego, co i jak pamiętamy, budujemy swoją tożsamość. Co jeśli wielu rzeczy nie pamiętamy albo pamiętamy je błędnie? 

To jest kwestia naprawdę ciężkiej wagi. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to można dojść do iście postmodernistycznego wniosku: "moje życie to jak siebie postrzegam, jak postrzegam innych, jakie mam poglądy jest jedną wielką narracją utkaną w mojej głowie na podstawie subiektywnie przefiltrowanych i przetworzonych informacji, przechowywanych w mojej pamięci. Wraz z upływem czasu zapamiętane przeze mnie informacje ulegają dalszym zniekształceniom. A następnie te zniekształcone wspomnienia kształtują moje życie."

Ile razy się okazywało, że coś zapamiętaliście w danym momencie tak, a nie inaczej, co później rzutowało na to, z jakimi przekonaniami brnęliście przez życie? Pewnie też trudno było później te przekonania zaktualizować, kiedy pojawiały się nowe informacje. Na przykład ktoś wam powiedział: "ale przecież to zupełnie nie tak było, no co ty!" i zrodził się mindfuck. 

 

Alkoholowa niepamięć

Na chłopski rozum, chyba im więcej pamiętamy i im mniej są te wspomnienia zniekształcone przez błędy poznawcze, tym lepiej tym bardziej zgodne z rzeczywistością narracje formujemy sobie w głowie i tym bliżej jesteśmy prawdy. (I teraz postmoderniści wchodzą z buta: "czym niby jest prawda i czy mamy do niej w ogóle dostęp?" spadać, postmoderniści, nie teraz.)

Rzecz w tym, że życie alkoholika polega przecież w dużej mierze na uciekaniu przed rzeczywistością w błogą niepamięć i nieświadomość. Kiedy się nurkuje w morzu wódczanym, rzeczywistość jest trochę rozmyta, rozmiękczona i rozproszone światło nie razi. Później, na kacu, następuje to nieprzyjemne wynurzenie się na powierzchnię, ból głowy, zasłanianie okien. Niepamięć urwanego filmu (Czy nie nawywijałem za bardzo? Czy nie pierdoliłem jakichś głupot?) przeplata się z bolesną pamięcią o tych rzeczach, o których chciałoby się nie pamiętać zobowiązania, konsekwencje, traumy, fantazje o lepszej wersji siebie; ludzie, których się zraniło (Boże, jak ja siebie nienawidzę). 

A jak się ostro piło pół życia i się te pół życia niezbyt wyraźnie pamięta, to co wtedy? Z czego budować tożsamość? Na ile zgodne z prawdą mamy przekonania na temat siebie i innych? Na ile możemy samym sobie ufać? Informacja zwrotna Jakuba Żulczyka jest między innymi właśnie o tym.


Pamięć w literaturze

Pamięć jest entuzjastycznie eksploatowanym tematem w literaturze współczesnej. Jest duży boom na autobiografie. Jest duży boom na powieści historyczne i literaturę non-fiction, często o rewizjonistycznym charakterze, kwestionującym głównonurtowe narracje rozpowszechnione w naszej pamięci zbiorowej. 

Poza autobiografiami i trendującym non-fiction, ważne są również powieści i opowiadania o utracie pamięci nagłej lub stopniowej, w wyniku choroby lub zwykłego starzenia się. O tym, jak wraz z utratą pamięci tracimy swoją tożsamość. Demencja starcza i choroba Alzheimera są ciekawym tematem dla literatury współczesnej, stawiającym pytania o naturę człowieka. Bo kim tak naprawdę jest człowiek, jeśli wszystko, co go definiuje jako osoba, pryska w powietrzu, kiedy część jego mózgu, tego delikatnego zlepku komórek, ulega chorobie neurodegeneracyjnej? 

To już było, pytania o kondycję ludzką zostały już zadane. Za to jakoś do tej pory nie natknęłam się na powieść, która udramatyzowałaby utratę pamięci w wyniku pospolitego chlania (bądź też choroby alkoholowej). I dlatego sam koncept stojący za Informacją zwrotną Żulczyka jest jak dla mnie totalnym sztosem.

 

Narratologia

Pamięć indywidualna, prywatne historie również są na celowniku. Ileś tam już zostało wyprodukowanych powieści, w których główny bohater jest również narratorem pierwszoosobowym, przedstawiającym swoją historię w sposób niby wzbudzający zaufanie; ale w którymś momencie autor umyślnie wprowadza czytelnika w dyskomfort poprzez subtelne zasygnalizowanie, że narratorowi jednak nie należy aż tak bardzo ufać. 

Narrator jest postacią wykreowaną przez autora powieści. Różne czynniki mogły wpłynąć na kształt historii przedstawianej przez narratora, a czytelnik wcale nie musiał być o tym powiadomiony w tekście przez autora. Artystyczny zamysł autora powieści dość często opiera się na wykiwaniu czytelnika poprzez zatajenie przed nim jakiejś kluczowej informacji. Więc czytelnik powinien zachowywać pewną dozę sceptycyzmu. Narrator zawsze mógł coś źle zapamiętać. Albo nałożyć na wspomnienie swój subiektywny filtr zniekształcający przedstawianą rzeczywistość. Narrator opowiadając o przeszłości, mógł coś upiększyć, podkoloryzować. Mógł pominąć jakieś niewygodne szczegóły albo je nieświadomie wyprzeć. Mógł coś źle zinterpretować albo jakieś informacje mogły mu umknąć. Mógł czegoś nie odnotować, przez co jego relacja staje się niepełna, itd. 

Jest obowiązkiem świadomego czytelnika wiedzieć o tym wszystkim. Jest jego obowiązkiem mieć się na baczności. Nie jest rozsądnym dać się wciągnąć w opowieść do tego stopnia, by bezrefleksyjnie łykać każde podane ci słowo, akapit za akapitem. Należy pamiętać, że narracja jest przedstawiana z czyjegoś punktu widzenia i jest czyjąś interpretacją zdarzeń. 

Tylko że niekiedy zdolny, doświadczony autor potrafi tak utkać narrację, że nawet dość kompetentny czytelnik się zapomina i opuszcza gardę. I wtedy można dostać po pysku. I ja generalnie właśnie lubię taką literaturę, która niespodziewanie daje mi po pysku, kiedy już zaczynam czuć się za bardzo pewna siebie. Przyznaję bez bicia, że w Informacji zwrotnej Żulczyk umiejętnie uśpił moją czujność.


Wynurzanie się z morza wódczanego

Głównym bohaterem i narratorem (!) powieści jest Marcin Kania, pięćdziesięcioletni alkoholik (a także lekoman, hazardzista i seksoholik). Niegdyś basista kultowego zespołu Teatr Lalek. Obecnie wrak człowieka mierzący się z konsekwencjami swojego długotrwałego uzależnienia zniszczona rodzina, zniszczona kariera, zmarnowane życie. Osią powieści jest jednak inny, niby banalny, a jednak bardzo poważny problem: Kania ma przeświadczenie, że "stało się coś strasznego", ale "zupełnie nie pamięta co" (strona 12, cytat zredagowany dla czytelności). 

Nie pamięta, bo był napruty, urwał mu się film. Pojechał do azjatyckiej knajpy spotkać się z synem, który ni stąd ni zowąd zażyczył sobie poważnej rozmowy. Kania się oczywiście najebał. Jak zwykle doszło do kłótni, przepychanek, bo generalnie nigdy nie był dobrym ojcem. Po czym Piotrek, jego syn, zaginął. A Kania był ostatnią osobą, z którą miał kontakt. Tylko, że on niewiele pamięta z tamtego wieczoru, utkwiło mu jedynie w głowie, że "stało się coś strasznego". 

Tym razem to jego permanentne nurkowanie w nieświadomości i niepamięci morza wódczanego okazało się być przekleństwem. Teraz Kania musi się wynurzyć i wszystko sobie przypomnieć, bo od tego zależy życie jego syna. Więc powieść jest niejako utrzymana w konwencji kryminału opiera się na swego rodzaju śledztwie, polegającym nie tylko na zbieraniu informacji z różnych źródeł, ale też na próbie odtworzenia zdarzeń, przypomnienia sobie, co się stało. 

W tle pojawi się wątek reprywatyzacyjny. Czy Piotrek mógł się wpakować w tarapaty zgrywając Janka Śpiewaka? Czy spotkał go los Jolanty Brzeskiej? Dużo niewiadomych. Prawda może okazać się mniej sensacyjna i przez to o wiele bardziej bolesna i trudna do przełknięcia. Powieść kryminalna może się okazać w istocie powieścią psychologiczną.


Żulczyk vs Pilch

Czy każdą rodzimą książkę o perypetiach alkoholika trzeba porównywać z Pod Mocnym Aniołem Jerzego Pilcha? Nie trzeba, ale Żulczyk widocznie nie stara się takim porównaniom uchylić: trzeci rozdział Informacji zwrotnej jest zatytułowany "Pod słabym diabłem". A może nawet będąc świadomym, że porównania są nieuniknione bo Pod Mocnym Aniołem to przecież klasyk, punkt odniesienia jeśli chodzi o tematykę chlania w polskiej literaturze Żulczyk uprzedza wszystkich komparatystów i w tekście zawiera taki oto soczysty pojazd po Pilchu:

[...] jeszcze becherovka. Nie wiem czemu, coś mnie napadło. Zawsze uważałem, że becherovka to nie alkohol, tylko lekarstwo na grypę, poza tym becherovkę pił Pilch, a nigdy nie mogłem czytać tego pierdolenia. Pisze i pisze o tych kobietach, a one wszystkie były jakimiś biednymi polonistkami z nerwicą i włosami na nogach, które dały mu się zbajerować na wielkiego pana pisarza. Pije i pije tę wódkę, pierdoli coś o Bogu, potem widzi jakieś bzdury, jakieś sklepy cynamonowe, przychodzi ktoś do niego, jakieś postaci z innych książek, on wybiega z mieszkania, kogoś goni, nic z tego nie wynika. Pisze o jakichś zaczarowaniach, metafizykach. Może to człowiekowi obrzydzić picie.

    Pisał sobie biedak, ale nie wiedział, że na każdej terapii i na każdym AA się z niego śmieją (420-421).


Nie wiem na ile ta wypowiedź Marcina Kani jest ironiczna i jaki jest właściwie stosunek Żulczyka do Pilcha. Istotna część fabuły Informacji zwrotnej polega jednak na niczym innym niż na tym, że Kania budzi się z pijackiego snu i wybiega z mieszkania prowadzić swoje desperackie śledztwo. Chociaż, no rzeczywiście, nie jest to przedstawione w tak uwznioślający sposób jak u Pilcha, nie towarzyszy jego bieganinie jakieś filozofowanie.

 

Kobiety alkoholików

Za to z dużą pewnością można Kani wytknąć, że tak jak Juruś bajeruje polonistki na wielkiego pana pisarza, tak on też w sumie zbajerował swoją Misię na wielkiego pana artystę-muzyka-songwritera. Misia, utalentowana wokalistka, miała nadzieję, że Kania pomoże jej rozwinąć karierę, zrobi z niej kolejną Edytę Górniak. Ale związała się z alkoholikiem, który uczynił ją jedynie znerwicowaną, zaniedbaną Matką Polką.

W ogóle, jeśli chodzi o ich podejście do kobiet, to Pilchowy Juruś i Żulczykowy Kania są do siebie dość podobni. Obaj zawodnicy lecą na młode, atrakcyjne kobiety i te kobiety, nie wiadomo dlaczego, ale do nich lgną. Przy tym są to kobiety jakieś takie niewydarzone, bo obaj autorzy nie poświęcają im w tekście na tyle dużo uwagi, by czytelnik mógł się czegoś ciekawego o nich dowiedzieć. Są to takie anielice-terapeucice, które rozkładają skrzydła nad udręczonymi alkoholikami, starają się ich chronić i naprostowywać, ale w ogóle nie ogarniają realiów chlania. Więc nie dość, że nic nie wskórają, to jeszcze ucierpią na tym psychicznie, bo życie z alkoholikiem to nie spacer w parku.

Kania ma kochankę, Kruszynkę, o której nie wiadomo za bardzo co powiedzieć, poza tym, że godności to ta dziewczyna nie ma za grosz. Daje sobą pomiatać, ale przynajmniej czerpie z tego jakieś korzyści materialne. Jej postać została wprowadzona do Informacji zwrotnej chyba tylko po to, żeby ukazać, jakim Kania jest żenującym facetem. 

Jego żona, Misia, w przeciwieństwie do Kruszynki, nie jest już młoda i atrakcyjna, więc robi się trochę ciekawiej. Misia jest archetypem współuzależnionej partnerki alkoholika, zdegradowanej psychicznie i fizycznie do jakiegoś cienia kobiety. Wkurwia się na Kanię, potem się nad nim lituje. Wyrzuca go z domu, potem odwiedza go w jego mieszkaniu, żeby się z nim przeruchać. Cierpi, złorzeczy, ale o rozwód nie poprosi no takie współuzależnione mięso armatnie (been there, done that). W sumie to ta Misia jest w Informacji zwrotnej głównie po to, żeby cierpieć i się miotać żeby było widać, jak alkoholicy krzywdzą ludzi wokół. Kolejna postać drugoplanowa z jasno określoną funkcją.

 

Powieść środowiskowa

Jest więcej podobieństw między dwiema książkami. Można by się było pokusić o stwierdzenie, że fragmenty Informacji zwrotnej będące relacją ze spotkań grupy terapeutycznej przepisują na nowo Pod Mocnym Aniołem. Ta formuła jest charakterystycznie Pilchowa, coś w stylu powieści środowiskowej o alkoholikach: ukazanie od środka tej w sumie, jakby nie patrzeć dość hermetycznej społeczności; przedstawienie całego szeregu postaci i ich alko-historii. Są to postacie zupełnie poboczne, ich historie nie są w ogóle potrzebne do rozwijania fabuły, nie popychają akcji do przodu mają dostarczać czytelnikowi jedynie wgląd w świat alkoholików

Żulczyk trochę odświeżył pijackie środowisko, zmieniło się na bardziej przystające do współczesnego świata: dostajemy dwóch gejów, rentierkę, randkowiczkę z Tindera i januszowatego taryfiarza wściekającego się na Ubera. Te postacie, może poza taksówkarzem, mają więcej wspólnego z egzaltowaną Krysią, główną bohaterką Najgorszego człowieka na świecie, niż z Pilchowymi robotnikami i patusiarami. Może na dobór postaci w Informacji zwrotnej ma wpływ miejsce akcji, bo tym razem rzecz nie dzieje się na oddziale deliryków w publicznym szpitalu to są ludzie, których stać na terapię w prywatnym ośrodku.


Patrioszka

Skojarzenia z Pod Mocnym Aniołem może też wzbudzać taki nieco bardziej obyczajowy fragment, ukazujący wielopokoleniową skalę problemu: jak ojcowie przekazują synom swoje destrukcyjne zachowania. To taka matrioszka, tylko w męskiej wersji

Ojciec młodego, buntującego się Kani pali na stosie jego gitarę i kasety, kiedy ten, pochłonięty muzyką, nie raczy przykładać się do nauki i myśleć o rozsądnej, przyszłościowej karierze. Do ogniska nie trafi jednak, schowana gdzieś głęboko w szufladzie, sekretna kaseta z pierwszymi autorskimi piosenkami Kani. Znajduje się na niej demo piosenki "Kocham cię jak Rosję", która stanie się szlagierem z Radia Złote Przeboje. Po latach okaże się, że Kania zbije z Teatrem Lalek fortunę i za hajsy z ZAiKSu będzie opłacał ojcu ekskluzywny dom starców. 

Można by było pomyśleć, że straumatyzowany buntownik z kapeli rockowej będzie chciał się zdystansować od postaw reprezentowanych przez swojego ojca. Kania odziedziczył jednak po starym tę furię złowrogiego, zamordystycznego patriarchy i będzie się dokładnie tak samo zachowywał wobec swojego syna. Może Kani wydaje się, że jest spoko luzakiem, ale tak naprawdę jest boomerem. Przyczepi się o gry i książki Piotrka. Zbierze je jak leci z jego pokoju i spali je na stosie, na podwórku, nie akceptując jego nerdowskiej tożsamości w tym wieku Piotrek powinien przecież latać z chłopakami, łoić browce i zaliczać fajne dupy, a nie się podniecać Dungeons & Dragons. Oczywiście, okaże się później, że Piotrek wyrósł na wybitnego game developera. 

Te erupcje maczystowskiego szaleństwa siejące wokół spustoszenie, podczas gdy matki z dziećmi chowają się po kątach, kojarzą mi się z jednym dość gotyckim fragmentem w Pod Mocnym Aniołem. Stary Kubica dziadek Jurusia, też alkoholik przepija kasztankę, odcina jej łeb i idzie podpalić las. Jakoś tak mi się łączą ze sobą te sceny przez ten obraz płomieni podsycanych wódką.


Opiekunki ogniska domowego

Zakończenie Informacji zwrotnej też jest nieco Pilchowe. Nie będzie to wielkim spoilerem. Kania, jak gdyby nigdy nic, wraca na łono rodziny. Siada z żoną i córką na kanapie i oglądają sobie serial. Misia, jak na współuzależnioną partnerkę przystało, widocznie daje mu 28 szansę. Ulka, neurotyczna hipsterka z syndromem DDA, przełamuje się i kładzie Kani rękę na plecach w przejawie zduszonej czułości, jakby zapomniała, że jeszcze przed chwilą nienawidziła ojca. Kania zostaje na koniec wyrzucony z grupy terapeutycznej za pewne wykroczenia, ale przyjmuje go rodzina. 

Może musiało być trochę optymizmu i humanizmu w tej książce, żeby to nie była historia o totalnym upadku, pogrążeniu się w bólu i poczuciu winy, bo po co komu są potrzebne takie narracje? Może Misia z Ulką robią to, do czego Kania sam nigdy nie był zdolny, bo odziedziczył po ojcu furię i zamordyzm? Traktują go na koniec w taki sposób, w jaki on nigdy nie był w stanie traktować Piotrka, swojego syna czyli po prostu go akceptują, jaki by nie był. 

To brzmi bardzo szlachetnie, no ale, 1) przez to współczucie Misi i Ulki Kania nie mierzy się z pełnymi konsekwencjami swojego picia; 2) jest to typowa, chrystusowa postawa współuzależnionych kobiet, by wyrozumiale pochylać się któryś raz z kolei nad biednym, pogruchotanym alkoholikiem. Czy jest to może zwykła, ludzka postawa, by wznieść się ponad wyrządzone ci krzywdy i okazać drugiemu człowiekowi wsparcie w trudnym momencie? Nie wiem. W każdym razie, trochę mnie takie sentymentalne zakończenie powieści uwiera.


Gromienie bestii retoryki pijackiej

Główną różnicą miedzy Informacją zwrotną a Pod Mocnym Aniołem jest styl. Pilch pisał o upadlaniu się, o byciu pijakiem, Juruś sam siebie otwarcie pijakiem nazywa. Owszem, ale z Jurusia jest taki krasomówca, fraza jego jest tak kwiecista i górnolotna, że ta stylistyczna brawura przykrywa jakikolwiek wstyd i poczucie winy, jakie Juruś może odczuwać w związku ze swoim pijaństwem. Nie czuć w jego słowach jakiegoś wielkiego cierpienia. 

Juruś rozwija narrację, która jest dla niego intelektualną ucztą. On się bawi w "gromienie bestii retoryki pijackiej", to jest jego wiekopomny traktat o chlaniu. Jest świadomy, że stylizuje i intelektualnie uwzniośla swoje picie. Naśmiewa się z siebie, że lubi sobie po pijacku filozofować, bo ma "uzależniony język". Ale generalnie to Juruś ma o sobie dość wysokie mniemanie i w zasadzie czytelnik też ma podstawy, by go lubić. No i OK, może nie każdy alkoholik musi się biczować paździerzem ciernistym.

Żulczyk ma inne podejście. Nie pozostawia Kani nadmiernej przestrzeni na snucie dywagacji. Operuje znacznie bardziej przyziemnym słownictwem. Formułuje krótkie zdania albo i równoważniki zdań. Inaczej też reprezentuje głównego bohatera i postacie drugoplanowe. Żulczyk co jakiś czas przypomina czytelnikowi, jakim Kania był skończonym złamasem, jak skrzywdził rodzinę swoim piciem, cobyśmy za bardzo go nie polubili i się do niego nie przywiązali. Inaczej czytelnik mógłby zbyt ochoczo przyjąć punkt widzenia Kani. Moglibyśmy bezrefleksyjnie zacząć się wkurwiać na pyskate dzieci i zgorzkniałą żonę i zastanawiać się, o co im właściwie chodzi, czemu muszą tacy być, czemu nie mogą wyjąć kija z dupy. A mamy tu przecież dwa przypadki DDA i współuzależnioną partnerkę cała trójka została boleśnie doświadczona życiem pod jednym dachem z alkoholikiem. 

Trochę off-topic, ale przypomina mi się ten kejs Skyler White z Breaking Bad. Ostro po niej jechano swego czasu. Była znienawidzoną postacią, szczególnie przez facetów. Tak ogólnie to Skyler powinna mieć kisiel w majtach, bo jej mąż zarabia gruby szmal na zabawie w Pablo Escobara. Noż te głupie baby, zawsze psują zabawę swoim utyskiwaniem. Chodzi mi o to, że w serialu widocznie poświęcono za mało czasu na przedstawienie jej perspektywy, więc dla widza skupiającego się na akcji jest tylko i wyłącznie niewdzięczną, narzekającą babą na drugim planie. To jest ogólnie problem adekwatnej reprezentacji postaci kobiecych w tekstach kultury. 

Jakub Żulczyk w Informacji zwrotnej też nie poświęca Misi i Ulce jakoś niebywale dużo uwagi, ale przynajmniej ich nie olewa z góry do dołu (a mam wrażenie, że robił to Pilch). Powieść jest tak skonstruowana, że raczej idzie zrozumieć ich zachowania i da się im współczuć. Kończy się lekturę ze świadomością w jak ogromnym stopniu alkoholicy krzywdzą swoich bliskich.

 

Dałam się nabrać! [SPOILER ALERT]

Czytam Informację zwrotną jako dość ciekawą wariację na temat pamięci w literaturze. Pod koniec powieści wychodzi na jaw, że Kani nie tylko urwał się film, ale w ogóle wiele niewygodnych rzeczy nie pamiętał albo je przemilczał. W sumie cała jego narracja opiera się na przemilczeniach i selektywnie dobieranych wspomnieniach. 

Uświadomiłam sobie, że bezmyślnie podążałam za relacją Kani, nie biorąc nawet pod uwagę innej wersji zdarzeń. A przecież są w tej powieści osoby, które kwestionują jego tok myślenia i przedstawiają inną perspektywę, np. Ulka albo Karłowicz z komendy policji. Tylko, że wiarygodność Karłowicza zostaje dość szybko podważona, jako ktoś, kto jest potencjalnie umoczony w cały ten proceder reprywatyzacyjny, odgrywający się w tle. Ulka natomiast jest przedstawiana jako neurotyczna histeryczka. 

Tylko dlaczego niby Kania miałby się jawić jako bardziej godny zaufania od nich? Oczywiście dlatego, że w powieści mamy narrację pierwszoosobową. Kania dostaje najwięcej przestrzeni na wyłożenie swojego punktu widzenia, a my jako czytelnicy mamy skłonność z automatu utożsamiać się z głównym bohaterem. No ale kurczę, pierwsza złota zasada osoby, która coś tam wyniosła z doświadczenia współuzależnienia, powinna brzmieć: "nie ufaj alkoholikowi". Alkoholicy kłamią i manipulują, to część ich choroby. Kania chodził jednak na grupę terapeutyczną, więc uznałam, że jest trzeźwiejącym alkoholikiem, przemyślał sobie sprawy, przeszedł wewnętrzną zmianę i dlatego mu zaufałam. A okazało się, że zrobił wszystkich w chuja, mnie też. 

 

Koszty uzależnienia [SPOILER ALERT]

Czytam również Informację zwrotną jako powieść o kosztach uzależnienia o tym, jakie straty ponosi się przez pijacką nieuwagę, niepamięć, nieświadomość. O tym, jakie straty ponosi rodzina alkoholika. W tym swoim pijanym, otumanionym stanie, Kania był idealną marionetką dla jego przedsiębiorczych kumpli, którzy zrobili z niego słupa w szemranej działalności reprywatyzacyjnej. Był też najgorszym możliwym ojcem-pijakiem, który nie potrafił na trzeźwo porozmawiać ze swoim synem, kiedy ten był w śmiertelnym kryzysie.

Jednym z zadań domowych na terapii uzależnień jest zazwyczaj wypisanie kosztów, jakie się poniosło ze względu na uzależnienie. Kalkuluje się koszty materialne, czyli ile w swoim życiu wywaliłeś kasy na alkohol i towarzyszące mu wydatki (np. taksówki, kiedy nie byłeś w stanie prowadzić albo środki na kaca). Trzeba też rozważyć koszty zdrowotne czy międzyludzkie (np. żona, która się z tobą rozwiodła i dzieci, które nie chcą cię znać). W przypadku Kani, o dziwo, bilans finansowy jego picia wychodzi na plus, bo po pijaku został milionerem, za to koszty międzyludzkie są wprost dramatyczne. 

Podsumowując: co takiego stało się strasznego, o czym Kania kompletnie zapomniał? Stał się jego alkoholizm. Oto rozwiązanie kryminalnej zagadki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bycie w wódzie

Był 18 lipca, poniedziałek. Trzeci dzień jego, jak się wkrótce okaże, ostatniego ciągu alkoholowego. Pił wtedy już tylko czystą wódkę, to nie była już Tatra . Większość dnia chodził ledwo przytomny. Nasze jasne, nowobogackie mieszkanie na Dworskiej znowu przeistaczało się w duszną melinę. Ktoś, kto nie żył pod jednym dachem z alkoholikiem chyba nie zrozumie do końca, jaka atmosfera panuje w takim domu. Trudno jest adekwatnie odwzorować to połączenie bezsilności, obrzydzenia i rozpaczy.  Nie było nic gorszego niż przebywanie z Filipem na 34m², kiedy był w ciągu. Ten jego bełkot i chwianie się na nogach. Kiepy na narzucie z Zara Home, kiedy był już tak pijany, że nie trafiał w popielniczkę. Rozlana wódka na podłodze, kiedy nie trafiał już do szklanki. Ten przeszywający dźwięk wódki lanej do szklanki, lepkiej, niezmienianej od kilku dni. Nie bawił się już w kieliszki i mycie naczyń. Dźwięk lanej wódki rano, wieczorem, w nocy. Budzenie się do tego dźwięku zza ściany, kiedy Fili...

Zagłada Królestwa Blupów

Niedziela, 31 lipca 2022, Kraków. Kilka dni po śmierci Filipa, kilka dni przed jego pogrzebem. Nie miałam nic do zrobienia, a to mnie trzymało ostatnio w ryzach – załatwianie spraw. Zapierdol, nie było miejsca w grafiku na rozklejenie się. Było mieszkanie do opróżnienia, klepsydry do rozwieszenia, znajomi Filipa do powiadomienia, wieniec do zamówienia w kwiaciarni, rozwiązywanie umowy na internet, kupowanie ubrań na pogrzeb, zeznania na komendzie. Owszem, budziłam się rano z płaczem, ale potem brałam się w garść i leciałam ogarniać rzeczy. Dopóki nie przyszła niedziela i nie było niczego do załatwienia. Ryzykowna sytuacja. Co można robić w niedzielę? Można leżeć na kanapie i łkać, dopóki zaufana przyjaciółka nie poratuje cię swoimi zapasami Xanaxu. Ja wolałam zapierdalać jak nieczłowiek , byle nie myśleć. Więc żeby mieć jakiś cel do odhaczenia tego dnia, wpadłam na pomysł, że zrobię sobie tatuaż. W tym samym studiu na Szewskiej, w oficynie na obskurnym podwórku, gdzie Filip zrobi...

Mobilność

Kolejny dzień pozwalam sobie na bycie maksymalnie zdekoncentrowaną, choć powinnam teraz zakuwać na egzamin z lektoratu. Sama już siebie nie rozumiem. Jest ze mną źle? Czy może to, co mnie dopadło – niemoc i rozkojarzenie – jest normalne i powszechne w tej dobie pandemicznej? Może za dużo rozmyślam, a powinnam po prostu zęby zacisnąć i przez to przebrnąć? Chociaż zęby mocno są już starte i zniszczone, niedługo nie będę miała czego zaciskać. Bruksizm jest chorobą-metaforą.  Co najmniej kilka opcji do rozważenia: a) Na wsi przestało mi zależeć na wykształceniu, przyszłości i mojej miejskiej, inteligenckiej tożsamości. Dlatego sobie odpuszczam tuż przed finałem studiów, dlatego nie potrafię się zmotywować.  b) Popadłam w apatię albo anhedonię; nie jest ze mną aż tak dobrze, jak mi się wydaje.  c) Nie wytrzymuję stresu i zamarzam jak jaszczurka, zamiast docisnąć gazu z tym wszystkim i mieć z głowy Uniwersytet Jagielloński. d) Nie stoję pod ścianą, nie ma naglącej zewnętrzne...